Wrzenie

Autorka: Izabela Janiszewska                                    Wydawnictwo Czwarta Strona

Czy pisarze lubią swoich bohaterów? Może za rzadko zadajemy sobie takie pytanie. W każdym razie Izabela Janiszewska z pewnością lubi Larysę Luboń, co przyznaje w posłowiu najnowszej powieści „Wrzenie”, w której przebojowa, niezależnie myśląca dziennikarka powraca – przypuszczam, że ku wielkiej uciesze czytelników ceniących trylogię „Wrzask”, „Histerię” i „Amok”. To właśnie tam Larysa objawiła się w pełnej krasie, tworząc niezapomniany duet z komisarzem Brunonem Wilczyńskim. Nieobecność tej postaci we „Wrzeniu” daje się odczuć w każdym zdaniu opisującym stan psychofizyczny Larysy, a już za twardy tego dowód należy uznać nagłą zmianę zawodu. Luboń zostaje nocną taksówkarką. Stylem bycia zaczyna przypominać Travisa Bickle’a z kultowego „Taksówkarza” Martina Scorsese. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby pisarka przyznała się do tej – zacnej skądinąd – inspiracji, ponieważ jej proza znana jest z aluzji i cytatów filmowych. Wystarczy wspomnieć „W szponach” ze scenami inspirowanymi zabójstwem rodziców Bruce’a Wayna oraz pewne cechy postaci dziecięcej zaczerpnięte z „Synalka” z Macaulayem Culkinem (nie wspominając o psychologu Feliksie Falku). Skoro jesteśmy przy kinie, dopowiem jeszcze, że Larysa Luboń ucieka w noc – tak żeby sparafrazować tytuł świetnego, ejtisowego filmu Johna Landisa „Ucieczka w noc” (amerykański tytuł „Into the Night”). Ucieka w noc przed dniem, jego obciążeniami, ale przede wszystkim ucieka przed dzienną wersją siebie.

Pragnie znaleźć się na marginesie życia, a nowa praca nocną porą ma to umożliwić. I rzeczywiście tak się dzieje, a raczej działo przed początkiem powieści, którego możemy się domyślać. Autorka od razu wrzuca Larysę na głęboką wodę, nie czeka. Dzięki temu ma czytelnika w garści, związuje go z fabułą równie mocno jak bohaterkę z dziwnym pasażerem – psychoterapeutą Zacharym Kramerem, który będzie najważniejszą z postaci drugoplanowych. Jego sprytna – przedstawiona z wiarygodnością psychologiczną – gra to chyba najważniejszy motor napędowy powieściowych wydarzeń. Kramer czyta świat i ludzi jakby miał w oczach wbudowany mikroskop, mistrzostwu w dedukcji dorównuje pewnemu mieszkańcowi ulicy Baker Street. Choć postać Matyldy (tak naprawdę jeszcze bardziej tajemnicza niż Kramer), której arcyciekawą ale i arcytrudną linię życia Janiszewska prowadzi w wątku równoległym, również zostaje w pamięci czytelnika na długo. Wątek ten pozwala pisarce na operowanie postacią brata Larysy Luboń – zakochanego romantyczną miłością studenta, którego działania w jednym z hoteli w centrum Warszawy na chwilę wprowadzają nawet delikatny akcent komediowy (nawiasem mówiąc, mamy w nim znów filmowy, konkretnie serialowy, kontekst i nawiązanie do popularności „Domu z papieru”).

Padła nazwa miejsca akcji. Tak, Janiszewska wraca do Warszawy, portretuje stolicę z wdziękiem i czujnością. Przestrzeń miasta oddycha kryminałem, a kryminał oddycha miastem. To właśnie tutaj komisarz Leon Mruk (znany z poprzedniej powieści Janiszewskiej „Noc kłamstw”) prowadzi kolejne śledztwo w sprawie kilku brutalnych zabójstw kobiet. Modus operandi sprawcy wskazuje na patologiczny uraz do płci pięknej. Autorka za pomocą tego modelu ilustruje dwoistość ludzkiej natury, przy okazji stwarza perspektywę na nowy duet dziennikarsko-policyjny: Luboń z Mrukiem. Odnoszę wrażenie, że Janiszewska świetnie bawi się tworzonym przez siebie uniwersum literackim i czyni to z klasą zarówno literacką, jak i osobistą. Przecież, de facto, „Wrzenie” można uznać za kontynuację dwóch powieści naraz: „Amoku” i „Nocy kłamstw” – wcześniej czytanych rozdzielnie, tworzących odrębne historie.

Uśmiechnąłem się na widok zdania: „Minister Berenda otaksował Leona nieprzychylnym wzrokiem, a następnie strzepnął ze spodni nieistniejące pyłki i podniósł się z fotela” (s. 246). Strzepywanie nieistniejących pyłków to już easter egg tej zdolnej pisarki, która mimo bycia blisko bolesnej prawdy o złej stronie ludzkiej natury (ponownie rodzina jest podejrzanym konstruktem społecznym) nie traci z zasięgu wzroku ironii – tę widać dobrze w dynamice dialogów, giętkości języka w opisach. Literatura gatunkowa ma swoje oczywiste ograniczenia, autorzy stoją przed koniecznością wprowadzania błyskotliwych zmian w niezmiennej talii kart, którymi grają. Izabela Janiszewska tasuje je doskonale. Oprawa miękka, klejona. Bardzo polecam.