Autor: Marcin Kołodziejczyk Wydawnictwo Wielka Litera
Co to jest „Blaga”? Polaków portret własny? Pytanie tylko czy z przeszłości, czy teraźniejszy pozorowany na przeszły. Marcin Kołodziejczyk zaczął pracę jako dziennikarz w wieku nastoletnim. Zawodowe ścieżki zaprowadziły go w końcu do prozy. Za powieść „Prymityw. Epopeja narodowa” był nominowany do nagrody literackiej Nike w 2019 roku. Po drodze trafiła się jeszcze powieść gatunkowa „Wartało”. Najnowsza książka stanowi chyba powrót do pewnych cech znanych już z „Prymitywa”. Mam na myśli chociażby wymiar słowotwórczy, to wyraźna słabość autora, z której wychodzi zawsze ze zręcznością i talentem. W jakimś sensie można też spojrzeć na „Blagę” jako prequel „Prymitywa”, ponieważ wspólnym mianownikiem staje się prawobrzeżna Warszawa; tyle że w „Prymitywie” mamy wiek XXI, w „Bladze” osobisty wehikuł czasu autora zabiera czytelnika do lat 90. Nie wiem, dlaczego podczas lektury „Blagi” przypomniał mi się film „Salto” Tadeusza Konwickiego. Być może podświadomie pragnąłem od razu widzieć więcej, więcej przeżywać z wrodzoną skłonnością do interpretacji, która każe mi widzieć w „Bladze” szerszą diagnozę społeczną – prawdopodobnie trochę gombrowiczowską w skali językowego przedrzeźniania świata i jego mieszkańców.
Drugie skojarzenie – zdecydowanie bardziej luźne i subiektywne; bez ambicji szukania twardych dowodów na siłę – stanowi stand-up. Czytając Kołodziejczyka, odniosłem wrażenie obcowania z żywym, niezwykle szybkim językiem improwizowanej poniekąd satyry. Wierzę, że mam choć cień racji, ponieważ brakuje nam zdrowego śmiechu, komicznego katharsis, zrzucenia z siebie bólu i ciężaru bycia osobą polską. Właśnie. Twórca lubi zabawy językiem polskim, sięga po najnowsze – poprawne politycznie – sformułowania, aby niektóre odrzeć z powagi (wynalazczość językowa autora nie zna granic; wprowadza do obiegu „osobę rowową”, czyli pijanego śpiącego w rowie, ale jednocześnie potencjalną ofiarę wypadku drogowego w oczach bohatera książki), ale przede wszystkim używa ich do zilustrowania różnic między dziś a wczoraj. To samo nazywamy inaczej (na pewno z większą dbałością o estetykę słowa), ale problemy nie przestały istnieć. Weźmy taką bezdomność. Kołodziejczyk pisze i o niej, schodzi nisko, może dlatego nazywa w pewnym momencie swoje pisanie „dziadowską opowieścią o dziewięćdziesiątych”.
Powiem więcej, rzecz czyta się jak balladę romantyczną wydłużoną do rozmiarów pełnoprawnej powieści. Niesamowite zdarzenia z udziałem postaci nierzeczywistych, trudnych do wyobrażenia, a jednocześnie (nie wiem, czy to przerażające, czy zabawne; pewnie i takie i takie) realne. Kołodziejczyk korzysta przecież z własnego życiorysu, „Blaga” to w końcu wyrazisty, podręcznikowy przykład autofikcji. Ileż znaczeń można w niej zawrzeć, ileż ironicznych razów zadawanych temu, co akurat autor najbardziej zapamiętał z lat 90. Niezapomniana dekada stulecia, które zdaniem historiozofów przełomu XIX i XX wieku miało być najspokojniejszym wiekiem w historii ludzkości, w naszej ojczyźnie produkowała ból na zawołanie. Stary naród w nowej epoce miał zgodnie z dewizą władz „brać życie we własne ręce”. Kołodziejczyk co najmniej kilka razy mistrzowsko i bezpośrednio gra tym hasłem (jako takie w sumie przyświeca całej powieści), pokazując jak sprawdziło się w praktyce. Weźmy takie PGR-y. Ich byli pracownicy we własne ręce mogli wziąć co najwyżej flaszkę albo sznur na szyję. W każdym razie większość podniosła ręce do góry w geście poddania się, triumfu niewoli.
Autor widział na własne oczy to, co współczesny widz może obejrzeć w – wspomnianym de facto w „Bladze” – świetnym filmie dokumentalnym „Arizona” (1998) w reżyserii Ewy Borzęckiej. Gdy ktoś mówi dziś o najtisach (a wracają; spójrzmy na ubrania przechodniów), prawdopodobnie chlipie z tęsknoty, osadza je w pozytywnych kontekstach. „Blaga” jest jednym wielkim, długim pytaniem, które można streścić w sześciu słowach: czy rzeczywiście jest za czym tęsknić? Oczywiście, coś się znajdzie. Kołodziejczyk wymienia na przykład trzy płyty wydane w 1991 roku: „Nevermind” Nirvany, „Ten” Pearl Jam i „Blood Sugar Sex Magic” Red Hot Chilli Peppers. Takich płyt już nie będzie, to prawda. Muzyka – w tym rockowa – zmieniła się radykalnie, ale nawet nie o to chodzi. Wymienione albumy były manifestem pokoleniowym. Kołodziejczyk zalicza się do tych szczęściarzy, którzy mogli śledzić na bieżąco tę ostatnią rewolucję rockową, ale w moim odczuciu Kołodziejczyk w „Bladze” chce nam powiedzieć, że takie wspomnienia mają w sobie coś fałszywego. Co z tego, że słucham Nirvany w 1991 roku, jeżeli robię to w kraju, w którym „Cofamy się (…) do doświadczeń XIX-wiecznych, gdy bogacz-drapieżnik ma biedaka za narzędzie produkcji i płaci akurat tyle, żeby narzędzie nie zdechło”?
Wartości poznawcze „Blagi” – i to takie żywcem wyjęte z pierwszej ręki – dotyczą ponadto pracy w ówczesnej prasie. Kołodziejczyk oprowadza czytelników po redakcji „Expressu Wieczornego”. Praca w gazecie w 90. nie różniła się od zatrudnienia w fabryce, w której następowała komisyjna likwidacja alkoholu w toalecie. Pito wtedy dużo od rana – pamiętam relacje nieżyjącego Pawła Zarzecznego z czasów pisania do tygodnika „Piłka Nożna”. Ten wątek jednak nie niepokoi. Kto wie, czy przyczyną tego pogodnego uśmiechu podczas lektury redakcyjnych epizodów nie jest aktualny stan prasy papierowej i dający się przewidzieć jej całkowity zmierzch. Kołodziejczyk, żegnając się z latami 90., żegna też prasę, półki uginające się pod ciężarem gazet z papieru, pełne pomysłowych i opiniotwórczych tekstów po znikającej teraz korekcie, z cyklicznymi rubrykami stanowiącymi o sile polskiej publicystyki.
„Blaga” przywołuje duchy ze służbowych pokoi, które potem co lepsze duchy zamieniały na gabinety, a gdy się zużyły, dopiero wtedy okazywała się prawda o ich psychice, słabszych cechach osobowości, umiejętności do adaptacji. Kto się dostosuje, ten przetrwa. Zwycięzców w „Bladze” nie ma zbyt wielu. Czy „Blaga” to poczet przegrywów? Czy – zgodnie z definicją słownikową – zmyślenie, często obliczone na efekt? „Blaga” jest tym wszystkim. Kołodziejczyk musiał być przecież do pewnego stopnia efekciarski, żeby napisać książkę nie tylko dla starej szkoły. „Młodzieńcy i młodzieńczynie” – to też do Was. Poznajcie „Blagę”, a wbrew tytułowi poznacie część prawdy o „genialnej epoce” waszych matek, ojców. „Lato dziewięćdziesiątego, jeszcze wszystko tak niewinne, a człowiek jak szczeniak dopiero wącha powietrze i piękne zapachy sprawiają, że gdzieś by biegł”. Oprawa miękka, klejona.