Rubi

Autor: Damian Jankowski                                      Wydawnictwo JanKa

Co to jest powieść? Wolę nie zastanawiać się nad wynikami ewentualnej sondy ulicznej, ale myślę, że padłyby naprawdę różne odpowiedzi, również w stylu: „No powieści to pisze na przykład Remigiusz Mróz”. Niewątpliwie jest to odpowiedź prawidłowa. Nie ma powodu, aby wygłaszać na ulicy definicje rodem z „Zarysu teorii literatury”. U pisarzy pokroju Mroza jest wyraźna fabuła, można ją streścić jak balladę, są cykle wydawnicze, łatwo nawiązać więź z pierwszoplanowymi postaciami i czekać na ciąg dalszy. Co jednak zrobić z takimi książkami jak „Rubi”? Powieść powieści nie równa i prezentowana pozycja jest jedną z zagadek nowej polskiej prozy. Czytelnicy, dobrze znający nasz rynek książki, mogą znać/kojarzyć postać Damiana Jankowskiego z wywiadów rzek („Koniec gry” z Dawidem Ogrodnikiem, P. 1/2023; z Wojciechem Marczewskim „Świat przyspiesza, ja zwalniam”; z Wiesławem Dawidowskim „Leon XIV. Papież na niespokojne czasy”). Autor nie jest postacią anonimową, jako redaktor „Więzi” obył się ze słowem pisanym w rozmaitych kontekstach. Ostateczny na ten moment wymiar tego słowa to „Rubi”.

A więc słysząc termin „powieść” zapewne wyobrażamy sobie dużo lub trochę, ale na pewno nie treść, która wypełnia „Rubi”. Można powiedzieć, że to współczesna powieść drogi rozgrywająca się w czasie rzeczywistym. Fabuła trwa dokładnie tyle, ile mówi główny bohater. Internetowym artykułom towarzyszą teraz często informacje o czasie, jaki pozostał do końca czytania. W przypadku głośnego odczytu „Rubi” potrwa kilka godzin. Bezimienny bohater narrator wraca z pogrzebu przyjaciela, Kamila. Nieodłączny towarzysz kolejnych etapów życia odszedł w sposób nie do uwierzenia sensacyjny – i prasa bulwarowa to kupi, i poważni reporterzy, kronikarze kryminalni. Uważny czytelnik wskaże momenty, gdy elipsa wycięła to, co mówi kobieta prowadząca auto. Są więc w tekście ślady prawdziwego dialogu – zwłaszcza w końcowych scenach, gdy na chwilę gęstnieje atmosfera. Generalnie jednak to opowiadający mężczyzna dominuje, korzysta z faktu, że jest pasażerem i nie musi być skupiony jak kierowca.

Widać, że chce się wygadać, chyba założył, że z obcym człowiekiem łatwiej przyjdzie wykonać tę robotę niż z kimś bliskim. Może robi to za niektórych czytelników, którzy odczują wzrost poziomu identyfikacji wraz z kolejnym przejechanym kilometrem, kolejną zwyczajną niezwyczajną historią z życia bohatera narratora, który zdążył zeznać i wyznać naprawdę dużo na temat swojego życia osobistego, modelu rodziny, w jakiej przyszło mu dorastać. Niby model gwarantujący szczęście, spokój, bezpieczeństwo, ale śmierć przyszła za wcześnie (za późno nie przychodzi chyba nigdy). Zmąciła dotychczasowy porządek. Bohater wraca z pogrzebu Kamila, ale był na co najmniej jednym ważniejszym.

Wszystko, co poruszył, podczas przejażdżki wydało mi się interesujące, co z kolei prowadzi do wniosku, że takie może być dla każdego innego statystycznego odbiorcy. Bohater przeżył i przeżywa to samo życie co my. Istnieją przecież pewne standardy i archetypy: matka, ojciec, rodzeństwo (jeśli się ma; choć nawet jeśli się ma, nie oznacza, że zawsze jest blisko – casus bohatera narratora), dziadkowie, przyjaciele. Monotonia jazdy, jednocześnie jej przyjemność czyni z auta konfesjonał połączony z atmosferą kameralnego baru. Padają kwestie najistotniejsze, ale i takie o charakterze ciekawostkowym choć mitologicznym w kontekście dzieciństwa. Weźmy wspomnienie gry FIFA: Road to World Cup 98 z hitem Blur w czołówce – „Song 2”. Jankowski okazał się mistrzem narracji, w którą wkomponował sporo odniesień kulturowych (z dużą przewagą miłości do muzyki), będących dla dzisiejszych trzydziestoparolatków doświadczeniami pokoleniowymi łącznie z pierwszym niezrozumiałym przełomem historycznym, czyli zamachami 11 września 2001 roku. Ludzie codzienni od czasu do czasu zerkają w wielką historię i pytają jak 11-letni wówczas Kamil: – Co teraz będzie?

W powieści Jankowskiego od wielkiej historii ważniejsza jednak jest mała historia, mały czas. Jeśli przyjmiemy – słuszne skądinąd – założenie, że oczami bohatera można spojrzeć na własne życie, znajdziemy w „Rubi” miarkę tego, co zostaje w wybiórczej pamięci ludzi. Bohater robi co może, aby bilans wyszedł dobrze, ale nie nagina faktów. Jest pogodzony z tym, że wiele się nie udało, że pewne rzeczy są już nieosiągalne. „Albo dziecięcy plan, że będę piosenkarką – z efektem końcowym, czyli byciem sekretarką w urzędzie miasta. Nie śmieje się. O nie. Musiałbym śmiać się również z samego siebie” (s. 94). „Wszyscy w szkole marzą o tym, że ich życie będzie niezwykłe. (…) Finalnie ta sztuka udaje się procentowi, a i to szacunki na wyrost. Cała reszta wiedzie szary, niczym niewyróżniający się żywot. (…) Męczysz się, męczysz. Na koniec śpiewają ci Anielski orszak, tyle z tego masz” (s. 95).

Te fragmenty jakby mi zaśpiewał Wiesław Myśliwski. „Rubi” jest poniekąd skróconą wersją stylu tego wielkiego pisarza, jeśli już na moment wypada zabawić się w porównywanie. Wstęp do Myśliwskiego napisany po latach. To zasłużony komplement. Tajemnicy tytułu „Rubi” nie zdradzę, ale rozwiązanie jest naprawdę blisko.