Solea Minor

Autorka: Evelin Marton                                            Wydawnictwo Warsztaty Kultury

 

Evelin Marton to węgierska pisarka, bardzo ceniona w ojczyźnie, ale rozpycha się coraz śmielej, stąd nie dziwią jej słowa: „Moją ojczyzną jest język, mogę go zabrać ze sobą wszędzie, dokądkolwiek się udam, ponieważ żyje on we mnie”. W dystopijnej powieści „Solea Minor” sięga uniwersalnych obszarów, które mogą być rozumiane na całym świecie. Bo przecież prawie cały świat ma za sobą doświadczenie pandemii, obecnie mierzy się z niepokojem wojen trwających i tych, do których może dojść. Gdzieś w tym wszystkim istnieje potrzeba izolacji – znamy jej przymusową wersję, ale na pewno znamy również warianty alternatywne, wynikające z wewnętrznej potrzeby.

Świat przedstawiony w prezentowanej powieści stoi pomiędzy tymi dwiema możliwościami, to znaczy zawiera w sobie pierwiastki rzeczywistości postapokaliptycznej, ale jednocześnie katastrofizm w ujęciu Marton nie jest wolny od humoru czy też rodzaju ucieczki od tego, co było wcześniej. Wielki deszcz rozmył dotychczasowe cywilizacje. Ocaleni prowadzeni na rzeź zamieszkali na tytułowej wyspie, która stała się niezwykle specyficznym, dwuznacznym miejscem. Z jednej strony to ostatnia deska ratunku, z drugiej wyspa ujawnia bezsens przeszłości, pracy rozumianej jako restrykcyjnie regulowanym działaniom zarobkowym, wysiłku, pośpiechu, patrzenia na zegarek. Na Solea Minor znikają tradycyjne obowiązki, ludzie już nie są ludźmi, jakimi byli w poprzedniej epoce. Tworzą dziwne hybrydy. Główny bohater Dżemme, owszem, pracuje jako strażnik cmentarza, poczytuje sobie wtedy encyklopedię, ale nie jestem pewien, czy ktoś by zauważył jego nieobecność.

Dżemme egzystuje w ekscentrycznym otoczeniu na czele ze sklepikarzem, którego żona przypomina kobietę-kota. Jest ona – jak czytamy – „autorskim odkryciem” męża, „stworzył ją w sekretnym procesie z dwóch garści kociej sierści, jednego kociego zęba, wątroby i skóry dziobaka australijskiego, własnego nasienia zamrożonego za starych, dobrych czasów i kto wie z czego jeszcze” (s. 112). Namiastka nowego świata po rozpadzie emanuje więc symboliką również na poziomie postaci, nie tylko na poziomie konstruktu społecznego. Oczywiście można w takim obrazowaniu dopatrzeć się cech prowincji, tamtejszego rytmu życia i elementu bajkowości. Ale bliżej mi jednak do interpretacji, że z dobrym skutkiem bawi się w proroctwa – zmęczona doraźną prozą reagującą z różnym skutkiem na widok za oknem. Marton uprawia literaturę eksperymentalną, stawia wysokie wymagania wobec czytelników, od których oczekuje wrażliwości literackiej. Oprawa miękka, klejona.