Autor: Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki Wydawnictwo: Biur Literackie
Nowy tom wierszy jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich poetów, laureata m. in. Nagrody Nike i Gdyni; poprzednio: „Kochanka Norwida” na p. 09/14.
W „Ciele…” wracają oczywiście królewskie wątki tej poezji – choroba psychiczna matki, skomplikowane polsko-ukraińskie dziedzictwo (zarówno rodzinne, jak i językowe), poczucie wydziedziczenia („tylko wróć w przemyskie/czyli tam dokąd nie ma powrotu”), problemy psychiczne podmiotu lirycznego i kwestie związane z jego homoseksualnością.
Tytuł zaś nawiązuje do rozumienia poezji jako działalności, który ocala i uwzniośla istnienie, pozwala oblec się w tytułowe „ciało wiersza” – ta metamorfoza dotyczy zarówno tych, po których została już tylko pamięć:
odnotuj (choć niczemu nie zaradzisz
i nie zapobiegniesz) młodą
i piękną Peslę Ryńską lat 28 powiedz nam
że w poezji polskiej znajdzieszdla niej nieco miejsca (…)
jak i samego autora, który powtarza w tomie frazę: „nigdy nie miałem ciała” i kontruje ją w ten sposób:
jedno jest ciało
ciało wiersza za które ręczę
a potem długo nic i pustka jakiej nie możnazaradzić jedno jest ciało
ciało wiersza z którym najchętniej
pokazuję się na mieście.
W warstwie formalnej autor kontynuuje wypracowaną przez lata, osobną poetykę – wiersze z tomu, w których wracają poszczególne frazy i motywy układają się w jeden hipnotyzujący czytelnika rytmem i refrenami, poemat, a dynamikę językową zapewnia mieszanie wspaniałej literackiej polszczyzny z wstawkami ukraińskimi i elementami potocznymi. Szczególnie polecam, tak jak całą twórczość Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Okładka miękka, klejona.