Autor: Grzegorz Kapla Wydawnictwo Lira
Prawdziwy obieżyświat wśród pisarzy i reporterów Grzegorz Kapla osiągnął bardzo wysokie poziomy w najnowszej książce. Celowo użyłem liczby mnogiej, ponieważ naprawdę długo można by wymieniać zalety „Państw miast”. Autor był „wszędzie”, dotarł w miejsca dla większości z nas z różnych powodów niedostępne, dotknął rzeczy, poznał smaki, wyglądy i kształty.
Uczynił to poza Europą reprezentowaną skromnie pod względem ilościowym, ale bogato pod względem jakościowym (bo to jednak rozdział finałowy) przez Berlin. Fakt, że Europa nieszczególnie leży Kapli, widać już było w poprzedniej książce wydanej w Lirze – „Nad rzekę, której nie ma. Podróż przez Amerykę Południową od Miraflores do Rio” (p. 14/2022). Kapla woli wyjechać (a może uciec?) gdzieś dalej niż za miedzę. Aczkolwiek rozdział o Berlinie pełen jest autobiograficznej emocji. Pisze, że „Można byłoby się w Berlinie nawet zakochać, gdyby to było inne życie”. To zdanie kończy wszystko, Kapla właśnie w taki sposób żegna się z czytelnikami do czasu wydania kolejnej pozycji. Literacki styl autora rzuca się w oczy. Kapla za jego pomocą opanowuje i wyraża jednocześnie emocje, które buzują w nim niczym w nastolatku; tyle że ten nastolatek jest dojrzały, potrafi dzielić się sobą z innymi. Wracając więc do wysokich poziomów…
„Państwa miasta” to językowy majstersztyk. Klasyczna dla reportażu dokumentacja nie tylko nie odbiega od normy, ale ją przełamuje, a sam gatunek Kapla – w mojej ocenie – rozsadza. Nie chodzi nawet o łączenie reportażu z poetyką zapisków diarystycznych (to częściej) oraz elementami przewodnika (to zdecydowanie rzadziej, ale da się je wskazać – na prostej do interpretacji zasadzie „pójdź tu, pójdź tam”).Podtytuł „Raport z rajów nieutraconych” jest ważną sugestią. Książka Kapli w wielu fragmentach zahacza o metafizykę. Jak autor rozumie raj, wie tylko on. Ma prawo do słodko-gorzkiej tajemnicy. Nie jest jednak łatwo – przynajmniej w części opisanych krajów – odnaleźć raj w najbardziej oczywistym znaczeniu. Autor zabiera nas przecież w podróż do państw przeludnionych, postkolonialnych i neokolonialnych. A jednak nie czujemy bólu czy strachu przy tym lekturowym oprowadzaniu. Kapla przewodnik i mędrzec lubi nas zostawić z trudnym pytaniem: „Kto decyduje o tym kim się rodzimy?”. Jest co najmniej kilka mocnych scen budujących świadomość katastroficznego rozwarstwienia społecznego. Ale to ciągle ta sama książka, ciągle ten sam „Raport z rajów nieutraconych”.
Może są one nieustannie ożywiane przez turystów, inwestorów, reporterów, miłość, przyjaźń, muzykę (nawiasem mówiąc, autor dwukrotnie rzuca Nirvaną – tak jakby akurat mu się przypomniała albo pasowała w tym miejscu; cieszę się, że uwielbiamy tę samą kapelę). Mieszkańcy, których poznajemy na kartach „Państw miast” wydają się mimo wszystko szczęśliwsi niż my, Polacy. Nie mam teraz na myśli np. rozdziału o Dubaju (z pozdrowieniami dla Olimpii Siwik, której polskie zapiekanki podbiły Dubaj). Chodzi o miejsca po prostu biedne, dotykane kataklizmami, etc.
„Szybko się nauczyłem, że ze wszystkich pokoleń od kilku stuleci właśnie nasze jest najbardziej uprzywilejowane. Urodzone w kraju, z którego nie można było wyjechać, wychowane na kanapce ze smalcem i solą, bo szynkę i pomarańcze mieliśmy od święta, a kiełbasę i cukier na Pierwszego Maja. (…) „I dostaliśmy od losu największy dar, jaki tylko można dostać: szansę na realne, a nie tyko wyimaginowane zmienianie świata. Mogliśmy wymyślić gazety i czasopisma. Zbudować przedsiębiorstwa. Zobaczyć cały świat. Mieć własny samochód. Zamieszkać tam, gdzie zechcemy. Nie musieliśmy już ślubować, że nie opuścimy aż do śmierci, żeby zamieszkać z kimś, kogo kochaliśmy. Mogliśmy iść na wybory albo nie iść. Uczyć się albo kraść”. Kapla ciągnie ten wątek dalej, ja cytat zamknę tutaj. To piękne uczucie, gdy można poczytać o Polsce w książce, która o niej nie jest. Może docenimy bardziej ojczyznę. Panie Kapla, ocena celująca. Oprawa miękka, klejona. Bardzo polecam.