Grzechy Południa

Autorka: Agnieszka Suchocka                                          Oficyna Wydawnicza Silver

Po świetnej, współczesnej powieści obyczajowej „Tydzień z życia Adeli” (P. 7/2023) Agata Suchocka wybrała się na wycieczkę do historycznej Luizjany. Ten nagły zwrot w kierunku przeszłości – do tego w takim wariancie – można chyba zaklasyfikować jako zaskoczenie. Rozwieję od razu wątpliwości i dodam, że zaskoczenie miłe, prawdziwa niespodzianka – zwłaszcza dla czytelniczek i czytelników (choć słyszałem, że kobiety są bardziej uczuciowe, więc głównie dla tej pierwszej grupy) wielbiących klimaty spod znaku „Przeminęło z wiatrem” zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej. Podobieństw fabularnych nie ma sensu szukać, chodzi bardziej o rekonstrukcję klimatu, tej specyficznej aury amerykańskiego świata w starych dekoracjach na chwilę przed wojną secesyjną, w jej trakcie i po. Agata Suchocka przeprowadziła stosowny rekonesans, choć może to za małe słowo. Rekonesans oznacza wstępne zapoznanie się z czymś, a „Grzechy Południa” pozwalają nie tylko rozmiłować się w świecie przedstawionym, ale również poznać szereg szczegółów, które stanowią o sile konkretu historycznego w tej powieści. Dotyczy to nie tylko wojny, ale i pozostałych realiów jak choćby plantacje bawełny. O rzetelność w przypadku akurat tej pisarki i Oficyny Wydawniczej Silver można było być spokojnym, ale kontekstowo warto rzecz jednak podkreślić.

Na poziomie fabuły poznajemy silne, skomplikowane (a jakże) postaci kobiece na czele z kochającą ziemię Lucille Maubaut, wdową po oficerze, który zginął jeszcze przed wojną secesyjną. Między tą żoną i tym mężem nie istniało wielkie uczucie, zawarli małżeństwo trochę z przypadku – dowiadujemy się na ten temat tyle, ile trzeba. Potem życie toczy się dalej. Wdowie łatwiej otrząsnąć się z żałoby, gdy ma trzy córki, a majątek o wdzięcznej nazwie Akacjowy Zakątek mogą obrócić w pył ruchy abolicjonistyczne. Lucille ma świadomość niewolniczego losu, jednocześnie reprezentuje wyczuwalny dystans do ciemnoskórych robotników, Indian. Psychologia postaci Lucille jest doprawdy i wiarygodna, i dwuznaczna. Tym lepiej dla powieści. Podczas lektury można odnieść wrażenie, że matkę i trzy córki raz widzimy symultanicznie, raz oddzielnie.

Poznajemy zatem każdą bohaterkę z osobna. Suchocka rozkłada proporcje prawidłowo, pokazując, że o warsztat nie wypada jej nawet pytać. Żeby było weselej, wszystkie siostry są skrajnie inne, mimo że wyrastają z jednego pnia. Sądzę (i nie jestem niestety przesadnie oryginalny), że pod kostiumem popularnej powieści historycznej kryje się tutaj powieść głęboko feministyczna, i to mądrze feministyczna. Suchocka prezentuje feminizm dobrze wykorzystany. Bohaterki muszą działać, podejmować decyzje, prowadzić dialog w obliczu sytuacji krytycznej, która wyrywa ich – w jakimś sensie na zawsze – z pierwotnego wyobrażenia o świecie. Teraz przeszło ono do historii, przeminęło z wiatrem, jeśli istnieje, to tylko jako mit. „Grzechy Południa” są przygodą na miarę naszych czasów i potrzeb, choć wydarzenia rozgrywają się tak dawno. Oprawa miękka, klejona.