Autor: Szczepan Twardoch Wydawnictwo Marginesy
Tytułowy wyraz określa miejsce wysuniętej placówki militarnej, której obsługa oczekuje ataku nieprzyjaciela. Określa – w żołnierskim slangu, a nawiązanie do łacińskiego zera wyraża emocje bohaterów będących zdania, że w tym miejscu, czyli w ruinach piwnicy spełniającej funkcję okopu, mają po prostu przechlapane, przy czym używają innego wyrażenia, zdecydowanie bardziej dosadnego. W ogóle co krok napotykamy mocne wulgaryzmy, będące odzwierciedleniem autentyzmu wojennego życia prostych żołnierzy, tak odmiennego od tego, co wnosiła kiedyś frontowa proza spod znaku Szarika i jego pancernych. Bo fabułę osadził Szczepan Twardoch na froncie rosyjsko-ukraińskim, na ziemi odpierającego agresję naszego wschodniego sąsiada.
Pisarz jeździł na front, żeby stać się naocznym świadkiem opisywanych realiów, przy czym poznawał je nie tylko w okolicach samych walk, ale i na zapleczu, na przykład w Kijowie, dokąd również docierały śmiercionośne drony i czego obraz rzucił na karty swojej powieści. A jej głównym bohaterem jest ochotnik z Polski, zwany Koniem, który służy razem z żołnierzami ukraińskimi, a także z zagranicznymi. Tym ostatnim jest zdecydowanie łatwiej, bo chociaż rzecz jasna muszą wykonywać rozkazy przełożonych, to mają prawo do pewnej nonszalancji, jaką jest możliwość porzucenia służby, i to w każdej chwili. Kiedy obywatel obcego państwa załamie się służąc w szeregach ukraińskiej armii albo po prostu znudzi mu się narażenie życia za prawo innego narodu do niepodległości może zwinąć manele i po prostu odjechać. I nikt nie będzie ścigać go za dezercję. Jak zwykle u Twardocha, charakterystyka postaci jest wieloznaczna. Bohaterowie są odbiciem wojny jako takiej, właściwie niewystępującej w formie bezpośredniego zabijania, a już na pewno nie heroicznych zmagań obrońców z agresorami.
Wojna jest brudna, dzika, podła, wulgarna – i takie właśnie są figury występujące w fabule. Także kobiety, bo są i żołnierki, twarde i zdecydowane, ale też kelnerki w kijowskich restauracjach nie zwracające uwagi na zewnętrzne wydarzenia, skupione na obsłudze gości. Są i specyficzni goście restauracyjni: w jednym z najdroższych lokali w Kijowie hałaśliwie biesiadowali trzej gangsterzy, z których każdy przyjechał innym, wartym fortunę samochodem. Gangsterzy mówili głośno, a nawet krzyczeli po rosyjsku, zupełnie nie krępując się okolicznościami, a Koń podumał, czy zmieniliby zachowanie, gdyby on miał na sobie mundur i zwrócił im uwagę. Nie mógł tego sprawdzić, bo był na przepustce, ale doszedł do wniosku, że jego wysiłek byłby bezcelowy. Samego Konia Twardoch scharakteryzował zgodnie ze swoim stylem. Bohater nie jest jednoznacznym Polakiem, ale pochodzenia ukraińskiego i to z domieszką krwi niemieckiej, bo babcia urodziła się w Breslau, a wprawdzie przez całe niemal życie mówiła wyłącznie po polsku, to małemu chłopcu zapadło w pamięć jej podśpiewywanie po niemiecku, z którego natychmiast rezygnowała, kiedy wnuczek pytał, co oznacza język, którego nie rozumiał.
W domyśle Koń jest potomkiem Ukraińców, którzy sympatyzowali, a może nawet wspierali rodzimych nacjonalistów spod znaku UPA, a po wojnie zostali przesiedleni na polskie ziemie zachodnie w ramach akcji Wisła. W każdym razie tematów tych unikano w domu rodzinnym, a kiedy z rzadka wychodziły na światło dzienne, to prowadziły do starć, na szczęście tylko słownych. Książkę polecam miłośnikom prozy Szczepana Twardocha, nietypowej również pod względem leksykalnym, bo narracja odbywa się w drugiej osobie liczby pojedynczej rodzaju męskiego czyli anonimowy narrator kieruje ją do bohatera poprzez użycie zaimka „ty”, na przykład „Miałeś przez chwilę odruch, żeby napisać na socialach…” – i tak dalej. Oprawa miękka, klejona. Piotr Kitrasiewicz