5

Autor: Łukasz Kamiński                                          Wydawnictwo JanKa

 

„Na Mount Everest” może wejść każdy, kto ma gruby portfel. Szerpowie wniosą bagaż, a biedny biznesmen będzie nieustannie podłączony pod butlę z tlenem. Na szczycie zrobi sobie entuzjastyczne selfie, a za nim w kolejce będą kolejni klienci, płacący dużymi czekami. Góry zostały dawno odarte z romantyzmu”. To fragment piątej książki Łukasza Kamińskiego (1991) pt. „5”. Cztery poprzednie – również o numerowanych tytułach – były tomikami wierszy.

Tym razem autor postawił na bardziej życzliwą współczesnemu czytelnikowi formułę; formułę otwartą na człowieka, a jednocześnie eksperymentalną. Poziom autofikcji w „Piątce” urzeka, podobnie jak niejednoznaczność gatunkowa. Prezentowana pozycja może być w zasadzie prawie wszystkim, to już zależy od ambicji i humoru odbiorcy. Z jednej strony dziennik z Tatr pióra fikcyjnego poety – dodajmy od razu, że chodzącego po górach z diabłem – z drugiej ileż gatunków kryje się w przedstawionych tu historiach. Tragedia z 3 sierpnia 1925 roku, gdy podczas wędrówki w jednej chwili zmarło trzy osoby (46-letni prokurator Kasznica, jego 12-letni syn i towarzyszący im taternik; jedynie żona ocalała), stanowi iście diabelskie wspomnienie. Diabelskie, ale jakże pociągające. I tak w gruncie rzeczy jest we wszystkich rozdziałach (rozdzialikach?) książki Kamińskiego.

Autor ma zwięzły, spójny styl. Teksty tworzą zwartą kompozycję – większość z nich zamyka się na dwóch stronach, pojedyncze w jednej. Wszystkie odnoszą się do konkretnych miejsc w Tatrach: szlaków, szczytów etc. A więc może to przewodnik tyle że o literackim nacechowaniu? Takie odczytanie jest możliwe pod warunkiem, że stać nas na to. Kamiński jest wymagający wobec turystów (spada na nich konstruktywna krytyka), ale siłą rozpędu w czytelniku takoż upatruje kogoś sensownego. Kto wie, czy Kamiński nie wychowa „nowego turysty”, który wreszcie nie będzie popełniał błędów „starych mistrzów”. Nie wyrzuci byle gdzie ani peta, ani jedzenia. Nie założy klapek (nawet jeśli bez skarpet to przecież nie zdobędzie szacunku gór), a nawet przestanie dziwować się nad martyrologią koni pędzących nad Morskie Oko.

W rozdziale „Palenica Białczańska” mamy mocny głos w tej sprawie z przykładowym cytatem: „Piana zaś to jedynie dowód, że koń poprawnie żuje wędzidło, które ma w pysku”. W „Zbójnickiej Chacie” natrafimy z kolei na genialny pomysł stworzenia gry komputerowej z akcją w Tatrach na wzór GTA. Niech twórca uważa: pomysły nie są chronione prawem autorskim. W „Śpiącej Górze” natrafimy na opowieść fekaliczną. W „Dolinie Kościeliskiej” na wspomnienie filmu „Trójkąt Bermudzki” Wojciecha Wójcika. Autor pisze, że to „film znany tylko dlatego, że władze PRL pozwoliły na wysadzenie schroniska górskiego dla jego potrzeb”. Z tym się akurat do końca nie zgodzę. Ale wiem, że Kamiński mógł żartować, ponieważ dobrze go poznałem bez uściśnięcia dłoni. Wystarczyło przeczytać „5”.

Miło jest śledzić ścieżkę rozwoju Wydawnictwa JanKa. Ponownie dało szansę czemuś nieoczywistemu i na tym wygrało. O Tatrach z książki Kamińskiego można dowiedzieć się naprawdę dużo, ale ważniejsza jest kampania, ubrana w szatę literackiego języka, na rzecz powrotu do mistycznego kontaktu z górami. Oprawa miękka, klejona. Bardzo polecam.