Chłopiec z lasu. Powieść dla dzieci i dorosłych

Autor: Cezary Harasimowicz                                        Ilustracje: Marta Kurczewska                                Wydawnictwo Agora dla dzieci

Poziom: BD II

 

Cezary Harasimowicz nie przestaje zaskakiwać. Po świetnie przyjętej powieści biograficznej „Bieta” (P. 7/2024) w krótkim czasie wydał nową książkę dla małych, ale nie tylko małych czytelników. Baśniowy klimat „Chłopca z lasu” pozwala zanurzyć i roztopić się w tej niełatwej przecież opowieści. Gdyby przełożyć tekst Harasimowicza na artykuł, reportaż, cokolwiek publicystycznego, mogłoby skończyć się wielką awanturą albo przynajmniej polemiką – nieważne czy zrównoważoną. Najzwyczajniej w świecie mamy do czynienia z gorącym tematem: uchodźcy na granicy, do tego za murem. Ten jakże aktualny proces historyczny stał się częścią zestawu ważnych motywów literackich, po które można dziś sięgać.

Harasimowicz na pewno jednak jest pierwszym polskim autorem, który połączył – choć lepszym słowem będzie „zjednoczył” – motyw uchodźczy z drugim sztandarowym punktem topiki najnowszej literatury dziecięcej: zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Jeśli przyjmiemy, że oba te motywy są przejawem dysfunkcji świata, są minusem, to tutaj dwa minusy – jak w matematyce – dają plus. Spotkanie dwóch odmienności w „Chłopcu z lasu” przyrównałbym do podwójnego zmartwychwstania. Dziewczynka Ala znajduje w lesie zniszczony but, który urasta w pierwszych rozdziałach do rangi arcyważnego rekwizytu. But jest tropem, a że Ala bywa w lesie regularnie z zupą dla ojca wykonującego zawód leśniczego, w dodatku w towarzystwie pieska Asa, prędzej czy później musi natknąć się na właściciela.

Szkocka badaczka kina Karen Lury napisała kiedyś, że dziecko w kontekście kina jest idealną ofiarą wojny, ponieważ generuje najtrudniejsze obrazy i stanowi twardy dowód bezkresu zła, o którym nie myślą konstruktorzy wojen (czytaj: politycy). I taką idealną ofiarą jest powieściowy Elias – powołany do życia przez Harasimowicza. Ala z kolei jest ofiarą niezrozumienia przez bliskie i dalsze otoczenie. „(…) wiedziałam, że jak rozmawiam z samochodami albo z płotem, to Mama robi się smutna” (s. 113-114). Miłym gestem autora była decyzja o pisaniu dużą literą Mamy i Taty. Docenienie rangi tych postaci jest istotne, ale pamiętajmy, że Ciemność Harasimowicz też pisze dużą literą. Mimo tego że na koniec Ciemność jest uśmiechnięta, nie zapominajmy, czym była dla Ali i Eliasa wcześniej. W każdym razie spotkanie Eliasa staje się największym przełomem w życiu Ali. „Muszę się przemóc – wyciągam do Chłopca dłoń. Dużo mnie to kosztuje, bo przecież nie lubię obcego dotyku. Ale przecież wiem, że ten Chłopiec nie jest obcy” (s. 142-143).

Scena przekazania Eliasowi kurtki ojca przypomniała mi arcydzieło filmowe Victora Erice „Duch roju”. Tam dziewczynka wykonuje podobny, rytualny niemal gest tyle że w kierunku dorosłego żołnierza. To są symboliczne momenty zawarcia unii przez dwójkę obcych ludzi. Tacy nie potrzebują zbyt wielu słów, aby scalić swoje istnienia w jeden ból, w jedno doświadczenie inności. Dalej powinno być już lepiej. Tekst Harasimowicza znacznie ubogacają ilustracje Marty Kurczewskiej, korespondują swoim oniryzmem, czymś nieoczywistym z tajemnicą fabuły. Widziałbym tę książkę w kanonie lektur szkolnych. Oprawa twarda, szyta.