Głodne duchy

Autor: Kevin Jared Hosein                                      Wydawnictwo Czarne

Debiut dla dorosłych czytelników karaibskiego pisarza pochodzącego z Trynidadu i Tobago.  Wcześniej tworzył on literaturę dla dzieci i młodzieży. „Głodne duchy” są poniekąd pośrednikiem między nami, innymi odbiorcami tej książki z Europy, których wiedza o tamtych stronach jest niewielka i nie ma w tym nic dziwnego. Ja osobiście pamiętam z dzieciństwa jednego piłkarza. Nazywał się Dwight Yorke i strzelał przez chwilę dużo goli dla Manchesteru United. Tę szczątkową wiedzę prezentowana powieść wzbogaca o kontekst historyczny. Wydarzenia rozgrywają się w latach 40. XX wieku.

Kolonializm i wszelkie podziały rozkwitały, wokół życie musiało się jednak toczyć. Powtarzalność dni i nocy wyznaczała dla jednych rytm luksusu, dla drugich rytm poczucia klęski, głodu ciała i duszy. „Głodne duchy” są czymś w rodzaju księgi ubogich z Trynidadu (żeby już posłużyć się tytułem dzieła Jana Kasprowicza). Autor potrafi być mistykiem języka, ale nie ucieka daleko od realizmu. Na dowód tego postanawia, że zniknie bez śladu jeden z bohaterów, bogacz i plantator Dalton Changoor. Jego farma jest symbolicznie położona na wzgórzu, góruje nad resztą znaczeń, w tym znaczeniami doliny zamieszkałej przez mniej zamożnych i najbiedniejszych. Ktoś z biednej warstwy społecznej zostaje wytypowany na nocnego stróża w willi Daltona. Przyjmuje propozycję urzeczony wizją zarobku. Może wreszcie będzie mógł wraz z rodziną zamienić barak na dom.

Ale to tylko kryminalno-sensacyjny punkt wyjścia do czegoś więcej. Mnóstwo postaci przewija się na kartach tej powieści – stąd nie dziwi spis postaci na początku. Gatunkowe cechy sagi powinny przypaść do gustu polskim czytelnikom. Warto wspomnieć o kulturowej stronie książki. W lekturze „Głodnych duchów” można poczuć ducha Trynidadu, potrawy, przyrodę, zwyczaje. Na pewno w sensie przestrzennym to nowatorska powieść, w każdym innym po prostu dobra. Oprawa miękka, klejona.