Dług. Reportaże spod kreski

Autorka: Aleksandra Gałka-Reczko                      Wydawnictwo Poznańskie

Książka opisuje losy ludzi w różnym wieku, różnych zawodów i o odmiennych statusach społecznych, którzy z powodów czysto życiowych popadli w zadłużenia. Obciążenia te powywracały życie wielu z nich, przy czym nie chodziło wcale o prześladowanie ze strony psychopatycznego bandziora jak w filmie „Dług” Krzysztofa Krauzego, ale o naciski ze strony instytucji istniejących legalnie, na pozór solidnych i uczciwych, zobowiązanych do przestrzegania prawa, a także norm współżycia społecznego. Jednym z dłużników jest pochodzący z Oświęcimia aktor Marcin Czarnik.

Z żoną Mileną, scenografką, wynajmowali mieszkania, ale większość zarabianych pieniędzy szła na opłatę czynszów. Brali kredyty, których nie byli w stanie spłacić. Brali kolejne, żeby mieć na pokrycie odsetek. W końcu utracili zdolności kredytowe. Przy pomocy brata, biznesmena, pan Marcin zdobył kredyt we frankach szwajcarskich na zakup mieszkania we Wrocławiu. Nikt – łącznie z analitykami finansowymi – nie mógł wtedy przewidzieć, co nastąpi za kilka lat. Sprytna pani z banku, z wytatuowanym delfinkiem na przegubie ręki, przedstawiła mu transakcję jako rzecz bezpieczną, a niejako mimochodem podsunęła do podpisania karteczkę, że jest świadom potencjalnych zmian w wysokości kursów walut na rynku międzynarodowym. Kiedy nastąpił „czarny czwartek” w styczniu 2015 roku, gdy centralny bank w Zurichu ogłosił zmianę relacji franka do euro, raty poszły do góry.

Biorąc kredyt Czarnik zadłużył się na 600 tys. i od tej kwoty spłacał raty. Po kilku latach okazało się, że pomimo spłacania dług nie ubywał, ale powiększał się ekstremalnie wzrastając o 1 mln. zł. Szukał pomocy w sądzie, a nawet w szemranej firmie składającej się z „dwóch panów w marynarkach”, których zobaczył w telewizji. Zapłacił im 6 tys. zł, Przestraszył się, kiedy zorientował się, że nie mieli nawet swojego biura, a jego przyjmowali w lokalu wynajmowanym na godziny. Ostatecznie prawnik aktora wywalczył wstrzymanie spłacania rat. W rozdziale „Żona żyranta” autorka opisuje perypetie Bartka, młodego człowieka z Gdyni, który poślubił młodszą o dwa lata dziewiętnastolatkę. Brał kredyty ze SKOK-u Stefczyka, bo można było uzyskać je w tej firmie bez skomplikowanych formalności. Brał je na potrzeby rodziny. Żyrował innym. Na przykład teściowej, która chciała wyremontować mieszkanie i kupić telewizor. Potem koleżance teściowej. Kiedy małżeństwo rozpadło się, a żona zabrała dziecko i wyjechała do Niemiec, Bartek pozostał bez dachu nad głową. Szukał szczęścia w Anglii i omal nie popełnił samobójstwa. Poznał online Kamilę, swoją obecną żonę, zamieszkali w Gdyni.

Okazało się, że była teściowa i jej koleżanka nie spłacały rat. On również zaprzestał spłacania swoich, będąc w związku z pierwszą żoną. Z pierwotnych zaległości wynoszących w sumie 55 tys. zł. kwota wzrosła po 18 latach do ponad pól miliona. Oprócz rozdziałów zawierających losy poszczególnych dłużników, reporterka pisze również o tych z drugiej strony barykady. Na przykład o Marcinie Arnikowskim, najpierw windykatorze a potem wspomożycielu, nazywanym „Robin Hoodem zadłużonych”. W rozdziale „Brat Bankomat” odkrywa postać zmarłego w 1921 roku franciszkanina Wenantego Katarzyńca, który zasłynął tym, że modlitwy za jego wstawiennictwem pomagają w kłopotach finansowych.

„Idź do Wenantego, on takie sprawy załatwia od ręki” mawiają do przyjezdnych zakonnicy z sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej. Aleksandra Gałka-Reczko opisuje również sposoby działania komorników oraz firm windykacyjnych. Te ostatnie balansują na granicy prawa. Kiedy nie pomagają prośby, stosują groźby. Nachodzą ofiary w domach. Pod pretekstem załatwienia sprawy ściągają do swoich siedzib, w których mają pokoje specjalnych rozmów, wyciszone, na końcu korytarza. Tam przemawiają dłużnikom „do rozumu”. Niby nie do końca to samo co w filmie „Dług”, ale… Polecam. Ku przestrodze oraz jako zwierciadło naszych czasów. Oprawa twarda, szyta. Piotr Kitrasiewicz