Autor: Carlo Vecce Wydawnictwo Znak Koncept
O wielkim Leonardzie – malarzu, rzeźbiarzu, architekcie, konstruktorze, wynalazcy i poecie – powstało na przestrzeni wieków multum książek, nie mówiąc o publikacjach, rozprawach naukowych i filmach. Ogromna pod względem objętościowym książka Carlo Vecce`go zawiera chyba pełną wiedzę jaką na temat mistrza udało się zgromadzić do tej pory. Nie jest to jednak monografia będąca kompendium wiadomości o życiu i osiągnięciach autora „Mony Lizy” czy „Damy z łasiczką” (od niedawna pisze się, że z gronostajem), lecz bardzo osobista opowieść o bohaterze, jego dziełach oraz czasach w jakich żył i tworzył. Tytan sztuki, największy z największych artystów, oraz epoka włoskiego renesansu – to tematy fascynujące i wdzięczne, a jednocześnie tak niezwykle zobowiązujące, że potrzeba wielkiej odwagi, aby się za nie zabrać i oczywiście sprostać wymaganiom.
Kluczem autora do jego dzieła stała się chęć odkrycia geniusza jako człowieka, wtopionego w zawiłości tamtych czasów, otoczonego nie inspirującymi aniołami, lecz ludźmi z krwi i kości, i to niekiedy bardzo dalekimi od doskonałości, jak Sforzowie, czy papieże i kardynałowie łamiący podstawowe zasady stanu duchownego i Ewangelii. Po długiej, oschlej i ascetycznej epoce średniowiecza młode wino idei nowych czasów znajdujących wzory w sztuce i obyczajach starożytnej Grecji i Rzymu, z bachanaliami włącznie, tak silnie uderzyło do głów, że sacrum i profanum szły ze sobą w parze, a zgorszenie stało się zjawiskiem względnym. Ale dzieła Leonarda były ponad tym wszystkim. Może właśnie to powszechne rozpasanie i obrazoburstwo stały się motywem artystycznego buntu mistrza na zasadzie: popatrzcie maluczcy na prawdziwą wielkość i piękno nieskalane.
Z ogromną wrażliwością zagłębił się Vecce w detale techniczne dzieł Leonarda, na przykład w „Ostatniej wieczerzy”, malowidle ściennym stworzonym na ogromnej płaszczyźnie: 4,6 metra wysokości na 8,8 metra długości. Zastosował w nim eksperymentalną, rewolucyjną technikę artystyczną, niezwykle złożoną pod względem zastosowanych składników chemicznych oraz sposobów nakładania farby. Postać Chrystusa była efektem pracy kombinatorycznej. Dłoń Zbawiciela namalował na podstawie długiej, smuklej dłoni młodego lutnisty z Parmy, a za wzór oblicza posłużyła mistrzowi zatroskana twarz pewnego żołnierza w służbie u kardynała, w której zawarł również własny żal po śmierci matki, Cateriny. W książce uderza spokój. Tak jak w dziełach jej bohatera.
Autor prowadzi czytelnika przez życie signora da Vinci bez pośpiechu, zatrzymując się przy poszczególnych faktach biograficznych lub historycznych, wyjaśniając je i komentując. Zagłębia się w atmosferę otoczenia mistrza, odtwarzając nie tylko obraz epoki jako takiej, ale przede wszystkim jej atmosferę. Pisarz czuje się w niej jak ryba w wodzie, wydaje się, jakby fizycznie towarzyszył Leonardowi w jego codziennym życiu, zarówno w pracowni, jak i prywatnej komnacie, w rozmowach z dostojnikami oraz zwykłymi obywatelami, z kardynałami, książętami, urzędnikami, żołnierzami, handlarzami, sługami, prostytutkami czy swoimi uczniami, pomocnikami przy mega przedsięwzięciach. Relacja autora z bohaterem jest bardzo intymna, niezwykle bliska, braterska. Jest w tym współodczuwanie, więź wspólnej mentalności, pokrewieństwo ducha. Pod utalentowanym piórem autora relacja ta udziela się czytelnikowi. I na tym polega właśnie siła narracyjna tej opowieści. Książka bardzo wartościowa. Polecam. Oprawa twarda, szyta. Piotr Kitrasiewicz