Autorka: Martyna M. Wojtkowska Wydawnictwo Czarne
Z czym zwykle kojarzy się Nową Zelandię? Dla wielu z nas to spektakularne krajobrazy, unikalna fauna, hobbici i ten błogi spokój, który wydaje się być nieodłączną cechą życia wyspiarzy. Właśnie ten ostatni element mógł okazać się kluczowy z perspektywy ponad siedmiuset polskich dzieci, które po kilkuletniej tułaczce u boku żołnierzy armii gen. Andersa – z syberyjskich łagrów, przez Uzbekistan i Iran – znalazły bezpieczne schronienie na tej arkadyjskiej wyspie. Dla jednych tymczasowe, dla innych już na zawsze. Dziś „tułacze dzieci”, jeśli jeszcze żyją, zbliżają się do setnych urodzin. Próba odtworzenia ich dramatycznych losów staje się więc wyścigiem z czasem. Biografie tych ludzi, tak do siebie podobne, a zarazem niepowtarzalne w szczegółach, rozpoczynają się podobnie: od sielskiego dzieciństwa przerwanego brutalnym wtargnięciem Rosjan do domów i pierwszych śmierci.
Potem było już tylko trudniej. Wielotygodniowa podróż na wschód w warunkach urągających wszelkim normom i znów śmierć. Pobyt w łagrze przynosi głód, brud, zimno i strach. I kolejne odejścia. Następnie ewakuacja z armią gen. Andersa i długa tułaczka przez Bliski i środkowy wschód. Aż wreszcie – nieoczekiwany zwrot losu. W październiku 1943 r., na zaproszenie premiera rządu Nowej Zelandii, Petera Frasera, z Indii wypływa statek z polskim dziećmi na pokładzie, kierując się do portu w Wellington. Ich nowym domem staje się miejscowość Pahiatua, gdzie dzieci odzyskały to, co im wcześniej zabrano – dzieciństwo. Choć już na zawsze pozostali „pomiędzy” – pomiędzy dzieciństwem a dojrzałością, pomiędzy Polską a Nową Zelandią, pomiędzy milczeniem a bezgłośnym krzykiem. Autorka z jednej strony skrupulatnie rekonstruuje historię „tułaczych dzieci”, z drugiej – zebrany przez nią materiał staje się znakomitym studium psychologicznym zbiorowej traumy i tożsamości rozpiętej miedzy kontynentami, językami i czasem. Reportaż ten ma strukturę szkatułkową – każda odsłonięta warstwa ujawnia kolejne tropy, a tuż za nimi ukazują się emocjonalne osady, jakie wojna zostawiła zarówno w dzieciach, jak i ich potomkach. Ich losy pokazują jak tego typu doświadczenie potrafi rozciągać się daleko poza linie frontu i ramy kalendarza.
Historia „tułaczych dzieci” to nie tylko opowieść o traumie, rozszczepionej tożsamości czy różnego typu mechanizmach obronnych, które pozwalają niwelować ich skutki. To także opowieść o ambiwalencjach pamięci. Bohaterowie reportażu często balansują między potrzebą pamiętania a pragnieniem zapomnienia. Pamięć potrafi być przytłaczająca, ale bywa też źródłem sensu. Dla wielu z nich bolesne wspomnienia stawały się pomostami łączącymi pokolenia. Pahiatua było dla bohaterów tej opowieści rodzajem utopii, choć jak to z utopiami bywa nie w pełni zrealizowanej. To tam dzieci mogły się śmiać, ale był to śmiech, na którego dnie czaił się cień, nuta smutku który przypominał, że radość zrodziła się na tle straty. Pahiatua stała się dla swoich dziecięcych mieszkańców nie tylko punktem odniesienia, ale też symbolem nowego początku. I zarazem ostatecznym potwierdzeniem utraty świata, który istniał „przedtem”. Może właśnie w tym paradoksie tkwi największa siła tego miejsca, że było jednocześnie przystanią i dowodem wygnania, że radość współistniała w nim z żałobą, a bezpieczeństwo z pamięcią o zagrożeniu. To książka, która zostaje z czytelnikiem na długo. Autorka z dużym wyczuciem i literacką, a przede wszystkim ludzką wrażliwością towarzyszy swoim bohaterom, nie dominując ich głosu. Styl narracji jest oszczędny, daleki od efekciarstwa i właśnie dzięki temu te opowieści bronią się same, siłą swojego przekazu. Oprawa twarda, szyta. Polecam bardzo gorąco. Anna Karczewska