Przewodniczka snów

Autorka: Edyta Kochlewska                                                Oficyna Wydawnicza Silver

 

Czytam książki dla dojrzałych kobiet. Jako mężczyzna odczuwam swego rodzaju dumę, wszak nie każdy potrafiłby to zrobić, a dzięki Oficynie Wydawniczej Silver ponownie mogłem „zgrzeszyć”. Mam ciągle w pamięci „Tydzień z życia Adeli” (p. 7/2023) Agaty Suchockiej. „Przewodniczka snów” Edyty Kochlewskiej zostanie w niej na równie długo. Dlaczego? Jednoznaczna i krótka odpowiedź brzmi: ponieważ autorka „Siedmiu ślubów mojej siostry”
(p. 20/2021) znowu napisała dobrą powieść.

Ale tak można powiedzieć zawsze. W czasach, gdy prawie wszystko jest polityczne, nie chcę być posądzony o recenzencką dyplomację. Pora więc na złożenie dłuższych wyjaśnień. Nawet dobrze się składa, gdyż kilka bardzo ważnych powieściowych scen rozgrywa się w sali sądowej. Główna bohaterka (Lena) wchodzi do niej, aby zmierzyć się z dramatycznym wydarzeniem z przeszłości, prawdziwym punktem zwrotnym jej biografii, który wyznaczył rytm kolejnych dni, tygodni, miesięcy, lat, a może reszty życia? Istnieje takie ryzyko. Pytanie: czy uporczywe szukanie sprawiedliwości ma sens akurat w tym przypadku? Czy szukanie tej sprawiedliwości nie zmienia się w egoizm, wynoszenie własnego cierpienia nad inne? Może nowy początek jest jedynym rozwiązaniem?

Lena szuka mądrości i złotego środka we wspomnieniach. Ożywiają w nich opowieści dziadka – równie ważne jak jego wymowne milczenie. Przebywanie z istotą tak rzadko się odzywającą nauczyło Lenę sporo. Zrozumiała to po latach. W jednej ze scen przypomina sobie magiczną chwilę, gdy wspólnie z dziadkiem orała pole. Wystarczyła odrobina nieuwagi, aby przeciąć skórę pod kolanem. Ale to przecież nic takiego. Dziadek potwierdził, mówiąc – „Nic wielkiego. Ale trzeba przemyć. Poproś babcię”. Jeszcze jeden cytat: „Oparł jej rękę na ramieniu i lekko popchnął w stronę domu, którego z tej odległości nie było widać. Sam wrócił do orki. Tyle wystarczyło, żeby zrozumiała, że dziadek uważa, że da radę”. Jeśli udało się pokonać ból w dzieciństwie, czemu kampania wiodąca ku szczęściu miałaby zakończyć się porażką w życiu dorosłym?

Edyta Kochlewska w mitologizacji dzieciństwa nawiązuje do najlepszych tradycji tej strategii narracyjnej, co samo w sobie awansuje powieść obyczajową na wyższe piętro. Okazuje się tym samym, że powieść obyczajowa – ten jeden z najbardziej niedookreślonych gatunków, jakże narażony na etykietę „czytadło” – nie musi ogłupiać czytelników, nie musi zakłamywać rzeczywistości, nie musi być wyłącznie czystym eskapizmem. Przy czym autorka „Przewodniczki snów” nie odżegnuje się od warstwy rozrywkowej. W samym języku czytelnik znajdzie poczucie humoru, takoż w wielu scenach bazujących na komizmie sytuacyjnym, który do pewnego momentu jest podstawowym budulcem związku Leny i Wojciecha. Dopóki drzazgi nie dadzą o sobie znać jest między nimi naprawdę wesoło. Problemy bohaterki jednak nie znikają samoczynnie. Lena łączy pracę w wydawnictwie, w którym spełnia się jako redaktorka, z rozwiązywaniem piętrzących się trudności w tzw. wolnym czasie.

Dlatego „Przewodniczka snów” jest tak blisko życia, pozostając jednocześnie powieścią – niewolną od intrygujących kontekstów kulturowych. Oniryczne sekwencje snów Leny – utrzymujących ją na powierzchni w najtrudniejszym momencie fabuły – równoważy, czy raczej sprowadza na ziemię, wątek fatalnego wyboru najemcy mieszkania, który de facto bezcześci miejsce niegdyś dla Leny święte. I tak znowu sfery sacrum i profanum dopełniają się. Zarówno porządna układanka fabularna, jak i ludzkie życie bez nich się nie obędzie – pod warunkiem, że pisarka lub pisarz mają wyczucie, a człowiek nie chce egzystować w zamkniętym pudełku.

Każdego dnia narażamy się na szwank jak Lena. Skoro już idziemy jej śladem, wąchajmy książki. Lena to uwielbia. „Miała nadzieję, że jak każdy wytrawny kolekcjoner jest w stanie odróżnić szmirę od arcydzieła po pierwszym niuchu. Od czasu do czasu zapachowa intuicja wyprowadzała ją jednak na bagna. Grzęzła wówczas wśród postaci bez wyrazu i zdań bez znaczenia. Marzyła wtedy, by tak jak w dziadkowej opowieści znów otrzeć się o skarb, poczuć dym z ogniska i poznać przyszłość”. Bohaterka decyduje się w końcu na rzecz odwrotną. Pragnie poznać przeszłość, bada drzewo genealogiczne oraz swoje DNA. To symbole, które powiodą Lenę ku prawdziwej przyszłości. Recenzję skończę słowami poety: „Cokolwiek snem było, było domem” (Marcin Świetlicki, „Dom”). Dobrze, że książka kończy się mniej tajemniczo: „Życie było lepsze niż sen”.