Autor: Zigmas Stankus Wydawnictwo: Ośrodek Karta
Zdarzają się sytuacje, gdy ktoś teoretycznie pozbawiony jakichkolwiek kompetencji kulturowych pisze znakomite książki. Żeby posłużyć się polskim przykładem, wskażę „Życiorys własny robotnika” Jakuba Wojciechowskiego. Prezentowana pozycja stanowi kolejne doskonałe spełnienie snu o byciu twórcą, kogoś większość życia przepracował na budowie.
Zigmas Stankus (I raz na liście) był Litwinem, który we wczesnej młodości spędził dwa lata w radzieckim wojsku. Służył podczas wojny ZSRR prowadzonej w Afganistanie w latach 1979-1981. Czas ten opisał w książce wydanej w oryginale w 1993 roku. W 2006 roku wydał powieść, a trzeciej książki już nie ukończy. Autor zmarł w 2019 roku. Pozostawił po sobie jednak prawdziwe dziedzictwo w postaci porażającej literatury faktu. „Jak się zostaje albinosem” jest kolejnym dowodem na to, że wojna w ujęciu naukowym zazwyczaj nudzi, kojarzy się z wkuwaniem dat na potrzeby szkolnej klasówki.
Stankus detronizuje klasyczną historię z podręcznika, deklasuje profesorów, mędrków, a na domiar złego dla tychże czyni to z talentem literackim wysokiej próby. Lektura przypomniała mi film „Pełny magazynek” Stanleya Kubricka, w którym genialny reżyser dokonał demontażu mitu o wojnie w Wietnamie. Stankus dokonuje czegoś podobnego. Wraz z założeniem munduru rozpoczął proces odkrywania w sobie zwierzęcia. Wojna Stankusa to żaden mit założycielski, nie znajdziemy u niego hollywoodzkiej scenerii. Autor postawił na coś zupełnie odwrotnego: na szczerość. Prawda o tej konkretnie batalii, ale z naciskiem na uniwersalność wszystkich działań wojennych nie jest miła. Wiążę się między innymi z zeskrobywaniem kawałków mózgu z zanieczyszczonych karabinów, mordowaniem ludności cywilnej, łamaniem wszelkich zasad w imię obowiązującego prawa.
Stankus bez ogródek opisuje również patologię samego wojska. Dwa lata służby naznaczyły życie Stankusa już na zawsze. Dwa lata – niby nic w perspektywie wieczności, a nawet długiego życia. A jednak… Słowo wstępne napisał Radosław Sikorski, który określił książkę mianem „autodenuncjacji”. Polityk podkreślił jednocześnie, że Stankus reprezentuje całe rzesze ofiar systemu totalitarnego. W istocie można jego książkę traktować w różnorodny sposób. Jest tak dobra.