Alchemia Czarnych Lodowców

Autor: Wawrzyniec Jan Dąbrowski                        Wydawnictwo Paśny Buriat

 

„Alchemia Czarnych Lodowców” to powieść drogi. Takie odczytanie podpowiada nie tylko opis na okładce, ale też wnioski po lekturze pierwszych akapitów. Choć początek podróży, gdy bohater stoi w korku, przypomniał mi przede wszystkim film „Upadek” (1993, reż. Joel Schumacher).

Umęczony bohater grany przez Michaela Douglasa decyduje się jednak na radykalne kroki w walce z systemem codzienności w porównaniu do Henry’ego, protagonisty i narratora powieści Wawrzyńca Jana Dąbrowskiego – multiinstrumentalisty, mającego na koncie występy na Openerze i Off Festival. Autor od 2017 roku tworzy oryginalny projekt muzyczno-podróżniczy Henry No Hurry, z którym zjeździł ponad trzysta miejscowości (Polska, Niemcy, Czechy, Słowacja, Ukraina, Szwajcaria, Łotwa, Estonia). W tym kontekście fakt, że Henry wyrusza w nietypową trasę koncertową wraz z drugim muzykiem, Harrym, brzmi dziwnie znajomo.

I jakkolwiek prolog wywołał we mnie wspomnienie filmowe, tak później po „Upadku” Schumachera nie ma śladu. Czytelnikowi zostaje tylko (i aż) smakowanie realizmu magicznego, który wyznacza spokojny rytm narracji. Owszem, spokojny, lecz Dąbrowski nie zapomniał o niepokoju, ale ukrył go głęboko pod powierzchnią. Spójrzmy na cytat: „Zapowiedź wiosny zawsze robi bałagan. To napełnia nadzieją odrodzenia, to znów straszy wszelkimi odcieniami szarości i podskórnym niepokojem”. Powyższe słowa dobrze obrazują dwa oblicza powieści. Wędrówka bohaterów z jednej strony wydaje się skuteczną odtrutką na zostawioną w oddali rzeczywistość, z drugiej im dalej w las, czyli „Alchemię Czarnych Lodowców”, tym niepokój narasta. Osiągnięcie Dąbrowskiego polega na tym, że tych wrażeń lekturowych nie można streścić (w każdym razie jest to szalenie trudne).

Trzeba je poczuć i przeczytać, przeżyć tę książkę; książkę, która jest przykładem realizmu magicznego w wersji niewymuszonej, co nigdy nie było znakiem rozpoznawczym takiej prozy w Polsce. Dąbrowski stworzył powieść niezwykle zaawansowaną egzystencjalnie, co może kojarzyć się z lekturami rzucającymi wyzwanie odbiorcy. W jakimś sensie sytuacja wygląda podobnie w przypadku „Alchemii…” z jednym wyjątkiem. Otóż, prozę Dąbrowskiego można zabrać na wakacje i nie chodzi wyłącznie o stosowny ku temu rozmiar i, jak zawsze w Paśnym Buriacie, gustowne wydanie. Autor jest po prostu komunikatywny, czytelny jak długo wyczekiwane fragmenty instrukcji obsługi w języku polskim. Przypomina o faktach i mitach na co dzień odrzucanych, tj.: wrażliwość, piękno, topos homo viator, a na koniec zostawia z puentą, że proza najbliższa ludzkiemu doświadczeniu powinna być w umiarkowanym stopniu niezrozumiała i wieloznaczna. Przy okazji kilka świetnych refleksji o współczesnej muzyce, piękna literacko scena zaparzania espresso i „kałuże koloru cappucino”. Moje ulubione sformułowanie. Oprawa miękka, klejona. Bardzo polecam.