Rozstania Maryli

Autorka: Magdalena Mosiężna                              Wydawnictwo JanKa

 

Polski rynek powieści obyczajem z historią w tle stoi. To wiemy na pewno. Jeśli ktoś jednak oczekuje dowodów, mogę takie zaprezentować. Liczne sagi Joanny Jax i Ałbeny Grabowskiej (ukłony za ostatnią powieść „Najważniejsze to przeżyć”), Dominika Buczak ze swoim „Placem Konstytucji” i swoimi „Dziewczynami z placu” też nie gorsza. Niedawno w sadze „Czarna walizka” sił w tym gatunku spróbowała Katarzyna Ryrych.

O ilu książkach zapomniałem nawet nie chcę myśleć. Sądzę jednak, że przytoczyłem te najbardziej wyraziste. Wszystkie wymienione autorki – mimo że grają zgodnie z regułami gatunku – różnią się między sobą, wypracowały własny charakter pisma. Nie pora na dokładne roztrząsanie tych różnic, niemniej dobrze, że zaistniały. Do tego szanownego grona z dyskrecją tylnymi drzwiami weszła – ale nie zdarła fałdzistej sukni na drogach – prawdziwa dama takiej prozy; prozy minionego czasu. Magdalena Mosiężna, bo o niej mowa, zamyka trylogię o perypetiach Maryli Wetlińskiej.

Tom pierwszy „Maryla i Debora” (p. 15/2020), tom drugi „Cień Debory” (p. 11/2021), tom trzeci „Rozstania Maryli”. Dla dobra literatury najnowszej prawidłowe jest tempo wydawnicze tej warszawskiej sagi. Dbające o poziom i gusta Wydawnictwo JanKa i tak nie pozwoliłoby na zakończenie trylogii na przykład w ciągu jednego roku. Odstępy w publikowaniu przynoszą spory pożytek. Ale już do rzeczy. Dlaczego ukazuje się aż tyle powieści obyczajowych z historią w tle? Jest popyt i podaż. Są czytelnicy, to autorzy przyjdą sami. Osobiście dostrzegam w tym tęsknotę jednych i drugich za prozą w wersji XIX-wiecznej, gdy literatura piękna była oknem na świat, zastępowała podróże tym, którzy nie mogli ich odbywać, stawała się źródłem opinii oraz bodźcem do refleksji, wreszcie gdy dokumentowała dla potomnych stan ducha, umysłu, ciała zarówno jednostki, jak i zbiorowości. Uczyńmy tę długą historię krótką: chodzi o tęsknotę za metaforyczną „Lalką”.

Mosiężna – chcąc nie chcąc – zalicza się do poszukiwaczek zaginionej Arki Przymierza, Świętego Graala, a właśnie skalą takich artefaktów można mierzyć talent twórców dawnej prozy realistycznej do literackiego portretowania rzeczywistości. Ktoś powie, że o miano współczesnej „Lalki” godnie rywalizują najlepsze kryminały z szeroko zakrojonym tłem społecznym. Ktoś tak powie jutro, niektórzy już tak powiedzieli wczoraj i mają rację. Pomijam teraz, że schematyczność kryminału jest jeszcze trudniejsza do okiełznania i wprowadzania autorskich zdobień niż powieść obyczajowa. W każdym razie dorzucam do tej tezy powieści z historią w tle (bynajmniej nie stricte historyczne). Przy okazji warto teraz zadać pytanie: w jakim celu tak powszechne stało się wydawanie cykli i serii wydawniczych? Za mało o tym myślimy i mówimy, a jest w tym głębszy niż tylko marketingowy sens. Nie przeliczajmy przywiązania czytelników wyłącznie na pieniądze… W przypadku Mosiężnej znajdziemy coś jeszcze. Autorka stawała się z powieści na powieść coraz lepsza. Ba, może nawet z rozdziału na rozdział, z wątku na wątek, ze zdania na zdanie. I jeśli książki Joanny Jax odznaczają się porządną dokumentacją historyczną, proza Ałbeny Grabowskiej elegancją językową, tak Mosiężna doskonale odnajduje się w subtelnym szkicowaniu tła historycznego. Wydaje się, że bohaterowie już, już, dosłownie za chwilę zapomną o czasie historycznym, w jakim żyją, aby po chwili płakać na widok najbliższej osoby, której ręce Sowietów miały nigdy nie oddać. Czy to łzy szczęścia, czy rozczarowania? „Kamil wrócił do świata żywych, a jej życie się skończyło” (s. 245). Mosiężna niejednokrotnie przypomina w „Rozstaniach Maryli”, ile znaczy milczenie. No bo ile tak naprawdę można było powiedzieć w latach 50. i 60. XX wieku? A właśnie literacki przelot nad tymi dwiema dekadami oferuje nam najnowsza powieść Mosiężnej.

„Rozstania Maryli” to długie pożegnanie z bohaterami poznanymi w tomach poprzednich. Lektura sprawia wrażenie jednej wielkiej rozwiązującej się akcji, co sugeruje już sam tytuł. Autorka zdążyła wyodrębnić wiele wątków, przyszła pora na ich domknięcie. Wrócę na moment do rozwijającego się warsztatu pisarki. W przypadku sag zawsze pewną uciążliwością – najczęściej przyjemną, ale testującą cierpliwość odbiorcy – jest zachowanie kolejności wydawniczej w lekturze. Ten zwyczaj wypada tutaj kultywować, lecz Mosiężna pamięta (może nawet czyni to już nieświadomie) o „wykolejeńcach”. Na podstawie niektórych scen czy dialogów istnieje możliwość rekonstrukcji najważniejszych wydarzeń pierwszego i drugiego tomu. To już sztuka pisarska bez uciekania się do prostych chwytów w rodzaju początkowego przypomnienia: W poprzednim odcinku.

„Śmierć Stalina, choć tak istotna dla dziejów świata, niewiele zmieniła w życiu Maryli” (s. 37). Powieść otwiera się przed czytelnikiem właśnie tym epokowym wydarzeniem. Dla kogo epokowym dla tego epokowym… Dlatego z sekwencji ekspozycyjnej zostaje w głowie kwestia: „Zabawne, pomyślała, po śmierci męża w zeszłym roku nie nosiła takiej żałoby”. Maryla potrafi wykpić kadrową wydawnictwa Debora, w którym pracuje, choć wie, że nie może tego uzewnętrznić. Mosiężna pozoruje ahistoryzm, aby jednym punktem zwrotnym zaprowadzić Marylę na przesłuchanie do Urzędu Bezpieczeństwa. Pętla się zaciska, ale wcale nie na szyi bohaterki. Na jej sercu już tak. Bohaterka wspina się na wyżyny dyplomacji, żeby nie zaszkodzić Aleksandrowi; więcej niż przełożonemu. Niemożność bycia z nim bliżej niż jest to możliwe boli Marylę bardziej niż kontakt z bezpieką. Ludzie chcą być szczęśliwi, a przeszkadza im w tym często ogólny obraz świata, niekoniecznie polityczny. Tym mogła kierować się autorka, gdy ze wszech miar skomplikowała wątek miłosny, wplątawszy między Marylę i Aleksandra ich dzieci.

To prawdziwy romans, wobec czego w drugim rozdziale cofamy się do 1952 roku, aby czytać o problemach w małżeństwie Aleksandra i Leny. Silne wrażenie życia obok historii wzmagają paradoksalnie postaci autentyczne. Na kartach powieści przemówi Władysław Broniewski i wybitny – obecnie raczej zapomniany – prozaik Leopold Buczkowski. Są oni intrygującym urozmaiceniem, ale służą głównie podkreśleniu, że bohaterowie „Rozstań Maryli” lokują się na wysokiej półce, z której dobrze widać, że pod względem statusu mogło być gorzej. W sekwencji finałowej akcja gwałtownie przyspiesza. Gdybyśmy mieli do czynienia z czystą sensacją, trzeba byłoby pogrozić palcem i powiedzieć: za późno. W „Rozstaniach Maryli” nagła zmiana rytmu wypada świetnie, jest jak podwójne espresso dla ewentualnie uśpionej czujności czytelnika.

Powieści znakomicie służą też przeskoki czasowe. Regularnie przesuwamy się o kilka lat do przodu. Wtedy autorka w telegraficznym skrócie szybko osadza odbiorcę w nowej sytuacji. Kobieca proza dla kobiet i mężczyzn? Wychodzi na to że tak. Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak kamera unosi się nad bohaterami w scenie finałowej adaptacji prozy Magdaleny Mosiężnej (najlepiej serialowej), jak plan bliski zmienia się w ogólny, a ciąg dalszy trzeba będzie dopisać w głowie. Oprawa miękka, klejona. Bardzo polecam.