Autor: S. J. Lorenc
Wydawnictwo: Mięta
Warszawa 2025
Udany debiut autora z warszawskiego Żoliborza. Pisarz kryjący się pod pseudonimem S. J. Lorenc jest z wykształcenia biologiem, lubuje się w horrorach z lat osiemdziesiątych. Jedno i drugie odbija się w fabule książki, bo i o mikroorganizmach będzie ta historia, i o dużych kłopotach, w które wpadnie grupa bohaterów – uczestników turystycznego rejsu po Svalbardzie. Główne postacie utworu stanowią mieszankę całkowicie różnych, przypadkowo złączonych jednym losem ludzi. Trzeba przyznać, że każdy z nich jest inny, lecz równie barwny, co pozostali a interakcje zachodzące między nimi są przemyślane i elektryzujące. Autor nie idzie na łatwiznę, dobrze buduje swoich bohaterów, którzy są bardziej skomplikowani niż początkowo się wydaje. Mamy tu wilka morskiego po rozwodzie, nieco upadłą gwiazdę rocka, informatyka – maminsynka, pochodzącego z bogatego domu fana Tolkiena, byłego boksera, który jak się później okaże potrafi znokautować jednym ciosem, małżeństwo, które chyba niebawem powiększy grono singli oraz influencerkę, która ma smykałkę nie tylko do robienia zdjęć i nagrywania filmów. Wszyscy wymienieni wyżej ochoczo pakują się na statek „Moskwa”, pakują się też w tarapaty, które funduje im „sympatyczny” zespół rosyjskich naukowców. Praca badaczy, pozyskujących z – o ironio – topniejącej wiecznej zmarzliny mikroorganizmy sprzed tysięcy lat wymyka się spod kontroli i może realnie zagrozić ludzkości. Podobnie zresztą jak zmiany klimatyczne, które gołym okiem dostrzegają przemierzający Arktykę bohaterowie. Tu warto nadmienić, że w powieść wpisano nienachalny apel o zaprzestanie niszczenia naszej planety. W tym kontekście zacytuję jedną z książkowych postaci: „Tak sobie myślę, że ani się nie potopimy, ani nie załatwi nas skład atmosfery, tylko wykończy nas zwykła, tradycyjna głupota” (s. 64). Wracając do fabuły, trzynaście lipcowych dni zmieni życie wszystkich uczestników rejsu „Moskwą”, może także zmienić losy świata, o ile nikt nie powstrzyma w porę nadchodzącego zagrożenia.
Pomysł na opowieść ciekawy, realizacja bardzo dobra, dobrze wykorzystany motyw żeglugi, miasteczka-widma (które nota bene naprawdę istnieje) oraz pamiętnika, styl swobodny okraszony humorem – wszystko się tu zgadza. Akcja rozwija się powoli, równolegle z nią narasta napięcie. Niepokój wisi w powietrzu od pierwszych kart książki, później pojawi się groza, będą też zwroty akcji i kilka brutalnych scen ( w tym gwałt). Zakończenie nieoczywiste, godne porządnego dreszczowca. Polecam. Autorowi gratuluję debiutu. Oprawa miękka, klejona.