Autor: Łukasz Wojciechowski
Wydawnictwo: Kultura Gniewu Czytaj dalej

Autor: Łukasz Wojciechowski
Wydawnictwo: Kultura Gniewu Czytaj dalej
Autor: Miquel Vila
Wydawnictwo: Kultura Gniewu Czytaj dalej
Autor: Janne Kukkonen
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Poziom czytelniczy: BD III/IV
„Lilja złodziejka. Skarb trzech królów” to przeznaczony dla nieco młodszego czytelnika przygodowy komiks fantasy. Jego główną bohaterką jest tytułowa Lilja – młoda dziewczyna, która wprawdzie została przyjęta do złodziejskiego cechu, ale z racji młodego wieku i płci nie jest szanowana przez większość swoich towarzyszy. Mimo że już od lat sprawia się bardzo dobrze, wciąż dostaje od mistrza tylko banalne zlecenia. Zdolna złodziejka ma tego dość. Postanawia wykraść z kieszeni mistrza bardzo ważne zlecenie, które zapewne chciał on powierzyć jednemu z najbardziej doświadczonych członków cechu. Rzeczywiście okazuje się, że zadanie to jest wyjątkowo niebezpieczne i trudne. Próbując je wykonać, Lilja na własne życzenie wplątuje się nie tylko w tajemniczą dworską intrygę, ale także w walkę, którą toczy grupa fanatyków religijnych chcących wskrzesić dawnego, zapomnianego i bardzo groźnego boga (o którym dziewczyna, z racji słabego wykształcenia, nigdy wcześniej nie słyszała). Jeśli im się to powiedzie, cały świat może popaść w ruinę. A najgorsze jest to, że działania Lilji przybliżają fanatyków do osiągnięcia ich celu, z czego młoda złodziejka przez większość czasu nawet nie zdaje sobie sprawy.
Komiks Janne Kukkonena jest bez wątpienia udany – świat w nim przedstawiony jest bogaty i przekonujący, a akcja pełna nieoczekiwanych zwrotów. Może i fiński twórca miał prosty pomysł na bohaterkę, ale był to pomysł dobry. Losy nieco lekkomyślnej, zadziornej i bystrej Lilji, próbującej wytyczyć własną ścieżkę w zmaskulinizowanej złodziejskiej profesji, aż chce się śledzić. W „Lilji złodziejce” nie brakuje kontrowersyjnych jak na komiks dla dzieci i młodzieży treści: trup ściele się dość gęsto, zdarza się krew, a wśród postępków, których dopuszcza się honorowa złodziejka są m.in. kradzież urny, w której spoczywają prochy możnej pani czy włamania do grobowców dawnych królów. Według mnie nie powinno to jednak stanowić problemu, bo świat przedstawiony w komiksie nie przypomina naszego realnego świata. Innymi słowy: zarzucać „Lilji złodziejce” brutalność i promowanie nieakceptowalnych zachowań to tak, jak gdyby zarzucać to samo na przykład „Władcy Pierścieni” (mówiąc jak najkrócej: to pozbawione sensu). Warto odnotować, że choć „Skarb trzech królów” stanowi zamkniętą całość, to końcówka komiksu jasno sygnalizuje, że możemy spodziewać się kolejnych tomów przygód młodej złodziejki. Polecam zakup. Oprawa miękka, klejona, ze skrzydełkami.
Autorzy: Magdalena i Michał Hińcza
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Warszawa 2025
Długo wyczekiwany i bardzo przyjemny prezent dla fanów polskiego komiksu. Dwa lata temu młodzi autorzy efektownie wkroczyli na rynek wydawniczy – dziś powracają z kontynuacją dzieła prezentowanego na przeglądzie P. 8/2023. Co słychać u mieszkańców usytuowanego na odludziu hotelu? Deszczowa pogoda, osnuta aurą zimowo-jesienną wciąż daje im się we znaki. Świat przyrody złowieszczo zaznacza swoją obecność. Powraca temat zwłok znalezionych jakiś czas temu przy pomoście. Tu cytat: „Strach najwidoczniej zagościł w hotelu na dłużej” (s. 53). Ktoś słyszał o kłusownikach na pobliskiej wyspie. Inny podobno widział nocnych żeglarzy, płynących w niewiadomym celu wzdłuż wybrzeża. Znikają ludzie i znikają wilki. Pojawia się chyba więcej pytań niż odpowiedzi, a kolejna tajemnica to zawartość butelek, o których co chwilę nieśmiało przebąkują bohaterowie? Jednak najciekawszy wydaje się wątek związany z Julią, wnuczką właściciela hotelu… choć to już chyba materiał na trzeci tom opowieści.
Komiks wyróżnia się na rynku wydawniczym. Obok grafiki trzeba docenić umiejętnie poprowadzone dialogi. Charakterystyczna dla autorów chropowata kreska, ziarnisty obraz, optyka cienia dobrze oddają klimat grozy, ale też ułudę leniwie płynącej egzystencji, ewokują niepokój i budzą podejrzliwość czytelnika, który wytęża wzrok w obawie, że być może coś czyha bądź umyka niezauważone. Napięcie jest odczuwane od pierwszych kadrów, nie słabnie, właściwie narasta a ostatnie obrazy wywołują niedosyt. Oby nie trzeba było zbyt długo czekać na kolejna odsłonę „Hotelu na skraju lasu”, który gorąco polecam. Oprawa miękka, szyta.
Scenariusz: Mariko Tamaki
Ilustracje: Jillian Tamaki
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Mariko Tamaki to pisarka i scenarzystka komiksów, a Jillian Tamaki – rysowniczka komiksowa i ilustratorka. Historie obrazkowe tworzą zarówno osobno, jak i wspólnie. Jeden spośród tych wspólnych, pt. „Pewnego lata”, ukazał się już wcześniej w Polsce – omawialiśmy go podczas przeglądu 22/2018. Z kolei „Połączenia” to w Stanach Zjednoczonych jeden z najbardziej docenianych komiksów ostatnich lat. Zdobył on m.in. prestiżową amerykańską Nagrodę Eisnera za najlepszy album roku, a kuzynki Tamaki otrzymały za niego dodatkowo nagrody w kategoriach najlepszy scenarzysta/scenarzystka (Mariko) i najlepszy rysownik/rysowniczka (Jillian).
Opowiedziana tu historia jest prosta, choć niejednoznaczna. Oto trzy dziewczyny będące na początku studiów wybierają się na wymarzoną wyprawę do Nowego Jorku – Zoe i Dani to najlepsze przyjaciółki z liceum, zaś Dani i Fiona to znajome ze studiów. Nie dość, że mają odmienne temperamenty, to jeszcze każda z nich ma swoje problemy i swoje preferencje odnośnie do ich wycieczki, które niekoniecznie się ze sobą pokrywają. Jakby tego było mało, po pewnym czasie okazuje się, że Zoe i Fiona wpadają sobie w oko – w sensie romantyczno-seksualnym. Mieszanka trzech różnych osobowości, które mają do siebie różny stosunek to oczywiście prosty przepis na problemy. Pomiędzy dziewczynami zaczynają pojawiać się nieporozumienia, rozczarowania i niedomówienia.
Z w sumie dość banalnej historii, której warianty mogły przydarzyć się w młodości wielu z nas Mariko Tamaki potrafi wiele wycisnąć. Każda z trzech bohaterek jest żywą postacią, więc opowieść o nich jest wieloznaczna i podatna na interpretacje. Scenarzystka pozostawia dużo miejsca na niedopowiedzenia, dzięki czemu po pierwsze opisana w komiksie sytuacja naprawdę przypomina sytuację z życia wziętą, a po drugie – historia daje na myślenia. Dlaczego właściwie bohaterki zachowują się tak, a nie inaczej? Jakie są ich motywacje? No i co stanie się z ich (bardzo różnymi) relacjami, kiedy już wycieczka dobiegnie końca?
Komiks czyta się świetnie. Jego dodatkowym atutem są świetne, bardzo pomysłowe, choć z drugiej strony nienarzucające się rysunki Jillian Tamaki. To rysowniczka kompletna – mająca swój styl, świetna w oddawaniu emocji na twarzach i w głowach bohaterek, a w dodatku bardzo dobra w oddawaniu szczegółów, dzięki czemu wyobraźnia czytelnika bez trudu zostaje przeniesiona akurat do Nowego Jorku, a nie nigdzie indziej. Polecam zakup – tym bardziej że komiks kuzynek Tamaki spodoba się także młodzieży i młodym dorosłym. Oprawa miękka, klejona.
Autorzy: Paco Roca, Rodrigo Terrasa
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Paco Roca to jeden z najważniejszych hiszpańskich twórców komiksowych, który za sprawą działalności wydawnictwa Kultura Gniewu od kilku lat jest znany i ceniony także w Polsce. Wcześniej na naszej liście znalazły się już dwie inne jego publikacje – „Dom” (przegląd 21/2021) i „Powrót do Edenu” (przegląd 15/2022). Obie polecaliśmy, z najnowszą nie będzie inaczej. Hiszpański twórca w swoich dziełach zwykle na różne sposoby porusza temat pamięci – zarówno indywidualnej, jak i historycznej. Fabuła „Otchłani zapomnienia” jest oparta o prawdziwą historię osobistego cierpienia, która zarazem wpisuje się w toczącą się w Hiszpanii od lat debatę na temat upamiętnienia ofiar zbrodni reżimu frankistowskiego.
Jedną z głównych bohaterek komiksu jest Pepica Celda. Jej ojciec, José Celda, został stracony, kiedy była małą dziewczynką. Działo się to tuż po wojnie domowej, kiedy frankiści umacniali swoją władzę poprzez egzekucję prawdziwych i rzekomych zwolenników przegranych wojsk lewicowej Drugiej Republiki Hiszpańskiej. Mimo że José Celda był niewinny – procesy skazujące setki tysięcy ludzi na śmierć najczęściej były pretekstowe i oparte o zmyślone zarzuty – skończył wraz z dziesiątkami innych mężczyzn w masowym grobie na cmentarzu w miejscowości Paterna. Jego córce w końcu udaje się dopiąć swego – po ponad siedemdziesięciu latach od egzekucji doprowadza ona do ekshumacji. Kobieta marzy bowiem tylko o jednej rzeczy – chce doprowadzić do godnego pochówku ojca, spełniając tym samym obietnicę złożoną matce i ciotce.
Jak można się spodziewać, podobna historia musi jednak posiadać więcej niż tylko jeden wymiar. W ślad za Pepicą idą inni potomkowie rozstrzelanych mężczyzn, a po niektórych z nich nie zgłasza się nikt. Czytelnik komiksu Paco Roki poznaje zarówno ofiary reżimu sprzed kilkudziesięciu lat, jak i ich współcześnie żyjących krewnych. Poznaje on również postać niezwykłą, a mianowicie grabarza Leoncio Badię, który w początkowym okresie frankizmu, mimo że ryzykował w ten sposób życiem, pomagał wdowom, umożliwiając im pożegnanie się z bliskimi. To dzięki jego działaniom – takim jak umieszczenie przy ciałach buteleczek z personaliami denatów – po latach identyfikacja niektórych ofiar okazuje się możliwa.
Fabuła komiksu rozgrywa się na kilku planach czasowych. Roca pokazuje zarówno wydarzenia z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku, jak i te bardziej współczesne – związane z działalnością Pepiki Celdy i pracami ekshumacyjnymi. Efekt jest bardzo mocny i sądzę, że komiks zrobi duże wrażenie na każdym czytelniku, również takim, który na co dzień nie sięga po historie obrazkowe. Serdecznie polecam zakup. Oprawa twarda, szyta.
Scenariusz: Przemek Wechterowicz
Ilustracje: Marta Ignerska
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Poziom czytelniczy: BD II
„Superhipermegaważna misja” to wspólne dzieło cenionego twórcy książek dla dzieci Przemka Wechterowicza oraz chyba jeszcze bardziej cenionej artystki, ilustratorki i projektantki książek dla dzieci – Marty Ignerskiej. Publikacja ta, będąca czymś pomiędzy picture bookiem a komiksem, to dość ekscentryczne, choć z pewnością zabawne dzieło. Skierowane do dzieci, ale takie, które zadowoli także miłośników eksperymentalnego komiksu.
Pod względem fabularnym w „Superhipermegaważnej misji” chodzi o to, że nad ziemią zauważono latający spodek. Pojawienie się UFO oczywiście wzbudziło sensacje – ludzie są podekscytowani, pokazują je sobie palcami, robią sobie selfie z nim w tle. Zastanawiają się też, czego szukają na Ziemi przybysze z kosmosu. Opinia publiczna jest przekonana, że statek kosmiczny zaraz wyląduje i ludzkość pozna prawdę – dowie się, jaką superhipermegaważną misję mają do spełnienia kosmici. Problem w tym, że UFO nie za bardzo ma gdzie wylądować. Niemal każdy skrawek wolnej przestrzeni zajmują gapie, a tej nie zostało przecież na Ziemi aż tak wiele. Kosmici krążą nad naszą planetą i niemal wszędzie coś przeszkadza im w lądowaniu: miejskie wieżowce, ludzie na plaży, drzewa, a wreszcie ulewa, która akurat się zrywa. Finalnie, jak można się domyślić, latający spodek w ogóle nie ląduje. A jednak – czyżby? – na ostatniej stronie dowiadujemy się, że kosmitom udało się w tajemnicy wylądować, a ich cel był o wiele bardziej prozaiczny niż ktokolwiek mógłby przypuszczać…
Propozycja Wechterowicza i Ignerskiej to książka jednorazowa pod względem fabularnym, bo z jej lekturą jest trochę jak z wysłuchaniem dowcipu – rozbawi czytelnika tylko raz. Z drugiej jednak strony ten dowcip jest na tyle śmieszny, że po przeczytaniu książkę aż chce się pokazać komuś innemu. Walorem „Superhipermegaważnej misji” są także świetne ilustracje Marty Ignerskiej. Co ciekawe, artystka w widoczny sposób nawiązuje do kubistycznych prac Picassa (można poznać po tym, jak przedstawia zdekonstruowane postacie). Powiedzmy, że dla laika jej rysunki wyglądają niczym „artystyczne bazgroły” i sądzę, że jak najbardziej mogą spodobać się dzieciom, choć może nie najmłodszym. Pozycja nadaje się do polecenia bibliotekom, choć pewnie nie wszystkim. Oprawa twarda, szyta. Duży format.
Autor: Guy Delisle
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Eadweard Muybridge był cenionym fotografem w czasach, kiedy ta dyscyplina wciąż jeszcze raczkowała, wynalazcą i bodaj najważniejszym z pionierów kina – pierwszy film wyświetlił on przed publicznością 16 lat przed wynalezieniem kinematografu przez braci Lumière. Fascynującą biografię tej właśnie postaci opowiada w swoim najnowszym dziele lubiany kanadyjski twórca komiksowy Guy Delisle.
„Fascynująca biografia” to w tym wypadku sformułowanie ani trochę nieprzesadzone. Muybridge jako dwudziestolatek popłynął z rodzimej Anglii do Stanów Zjednoczonych, by – jak mówi w komiksie – „zostać kimś”. Zanim tym „kimś” został, nie obyło się bez licznych przeszkód. Po pięciu latach w Nowym Jorku wyruszył do Kalifornii, a były to czasy, kiedy trzeba było odwagi, by udać się w podróż na Zachodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Niedługo później uległ groźnemu wypadkowi, cudem udało mu się powrócić do normalnego funkcjonowania, a jeszcze później – stał się jednym z pionierów fotografii krajobrazowej, za pomocą zdjęć pokazał Amerykanom nieznany im wówczas Park Narodowy Yosemite, nawiązał współpracę z najbogatszym wówczas człowiekiem w Stanach Zjednoczonych, Lelandem Stanfordem (późniejszym założycielem Uniwersytetu Stanforda). Gdzieś po drodze Muybridge… zabił człowieka – mężczyznę, z którym zdradzała go żona – i został uniewinniony (można przypuszczać, że była to sytuacja niecodzienna nawet w tak dzikim miejscu i tak odległych czasach jak Stany Zjednoczone drugiej połowy XIX wieku). Wreszcie: jako pierwszy opracował sposób, by sfotografować ruch galopującego konia – dziś trudno to sobie wyobrazić, ale w tamtych czasach ludzie wciąż nie wiedzieli, jak właściwie porusza się koń, galopując, gdyż szybkość jego ruchów sprawia, że jest to dla nas niewidoczne gołym okiem. Aby dokonać tego odkrycia, potrzeba było nie tylko wielu lat, ale także ogromnej inwencji. Za to kiedy Muybridge’owi wreszcie – mimo ogromnych trudności technicznych – udało się wykonać zdjęcia słynnej do dziś sekwencji z sylwetką biegnącego konia, droga do zanimowania tego ruchu była już stosunkowo bliska. Za pomocą sprytnego wynalazku fotograf dokonał również tego!
„W ułamku sekundy” to opowiedziana ze swobodą i humorem, ale także wiarygodnie i z wystarczającą wnikliwością historia człowieka, z którego wynalazków korzysta się do dziś, nawet jeśli nie jest on pierwszoplanowym bohaterem podręczników do historii. Krótko mówiąc: mamy do czynienia z biografią, tylko że rysunkową. Polecam. Oprawa miękka, klejona.
Scenariusz: Maciej Jasiński
Rysunki: Tomasz Kaczkowski
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Poziom czytelniczy: BD 0/I
Maciej Jasiński i Tomasz Kaczkowski są autorami popularnej serii komiksów detektywistycznych dla najmłodszych czytelników pt. „Miś Zbyś na tropie”. Cykl o detektywie Misiu Zbysiu doczekał się już trzynastu komiksów, a ostatnio jego twórcy postanowili rozpocząć projekt poboczny – serię poświęconą solowym przygodom Borsuka Mruka, wcześniej znanego jako asystent Misia Zbysia. Nowy cykl został pomyślany jako taki, który może pomóc dzieciom w nauce czytania. Komiksy z cyklu „Poczytaj mi Borsuku Mruku” są mniejsze objętościowo – liczą zaledwie 24 niewielkie strony – i prostsze fabularnie. Omawiana tutaj książeczka pod tytułem „Strasznie wielki żarłok” stanowi drugą część tej nowej serii. Pierwsza część niestety do nas nie dotarła, nie znalazła się więc w żadnym z dotychczasowych przeglądów.
Do biura Borsuka Mruka, który tego dnia został w pracy dłużej niż Miś Zbyś, przybiega właściciel pobliskiej restauracji. Biznesmen prosi detektywa o pomoc w złapaniu tytułowego strasznie wielkiego żarłoka, który przed chwilą pożarł kotlet pożarski i wybiegł, nie płacąc. Borsuk Mruk, niewiele myśląc, udaje się w pościg za tajemniczym żarłokiem, po drodze napotykając oczywiście pewne przeszkody. Na końcu złodziejem okazuje się sympatyczny krokodyl. Wychodzi na to, że wcale nie jest on złą osobą, po prostu zapomniał z domu portfela i nie wiedział, jak się zachować, więc uciekł. Borsuk Mruk proponuje mu zatem odpowiednie zadośćuczynienie osobom przez niego poszkodowanym. Historyjkę wieńczy skierowany wprost do dzieci morał, który brzmi w następujący sposób: „Pamiętajcie – gdy coś się stanie, lepiej od razu powiedzieć prawdę, bo uciekając od problemu, narobicie tylko większego bałaganu”.
Druga część przygód Borsuka Mruka jest prosta, ale jestem przekonany, że ze względu na zwarty w niej humor, spodoba się ona większości kilkulatków. Jej największymi zaletami są poczucie humoru i pewna nonszalancja autorów. Komiks przypomina improwizowane historyjki opowiadane czasami dzieciom przez ich bliskich i jestem pewien, że mali czytelnicy to docenią. Dodatkowym walorem „Strasznie wielkiego żarłoka” jest użycie w toku narracji dostosowanych do możliwości dzieci żartów językowych, co przy okazji może pomóc uwrażliwić je na język i jego brzmienie. Szczerze polecam! Oprawa miękka, szyta.