
Archiwa tagu: Przeglądy na Koszykowej


Hiszpania do zjedzenia

Z psiego na nasze, czyli jak odczytywać sygnały, które dają nam psy

Kury, czyli krótka historia o równości

Kot w pustym mieszkaniu
Autorka: Katarzyna Owsianko Wydawnictwo: Pan Wydawca
Recenzja zawiera dosłowne cytaty, w tym słowa powszechnie uznawane za wulgarne i obelżywe. Nadto, niewłaściwie czytana, może wydać się zachętą do spożycia. Za taką interpretację recenzent nie odpowiada. A że zachęca do lektury? Że może to sprytne, podprogowe działanie? Szatańska sztuczka i pijacka propaganda? Cóż poradzę! Zaprzeczyć jednak nie sposób, że przy wyborowej flaszce też dobrze się to czyta!
Znane porzekadło – jakże pasujące do tej alkoholowej przejażdżki! – głosi, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”, natomiast w wersji angielskiej: „curiosity killed the cat”. A zatem: ciekawość zabiła kota, jak uczciwie tłumaczy narrator, zapijaczony z nudów (i ciekawości właśnie!) szarobury kocur, wraz z którym obserwujemy właścicielkę lokalu, Danutę, zalewającą smutki nietypowymi mieszankami „spirytualiów” trzydziestolatkę. Po licznych przeprowadzkach i zmianach właścicieli trafia do niej Kaiser i zaczyna się nader ciekawa lektura. Czy też srodze zakrapiana balanga z piciem do lustra raczej?
Książka w ciekawy sposób „dyskutuje” z klasycznym wierszem Wisławy Szymborskiej, ale – choć zasadniczo poważna, dla osób z kategorii AA i DDA zwłaszcza – zawiera tak potężną dawkę humoru, że nie sposób pozbawić recenzji dosłownych wypowiedzi kocura. To jego bowiem oczami obserwujemy codzienność Danuty, jej sąsiadów i znajomych, jej reakcje na różne trunki. To kot niejako ocenia rzeczywistość i ludzi, on tu piętnuje i filozofuje. Ba! On wręcz czytuje książki i przegląda internet, rozpoznaje wprawnie typy ludzkie i bezczelnie się nabija. Wreszcie, zwiedziony ciekawością musi rozliczyć się też sam ze sobą, gdyż rozpił się niemożebnie, naśladując w pustym mieszkaniu swą właścicielkę (a raczej służącą, gdyż – jak wiadomo – nie człowiek ma kota, lecz kot człowieka).
Kota cechuje perfekcyjne opanowanie literacko-pijackiego słownika i zmysł obserwatora. Komentarze też niczego sobie. Gdy Danuta nieopatrznie otwiera drzwi Świadkom Jehowy, kot przypomina sobie swój pobyt w mieszkaniu pary katolików (choć sam mówi: „patokatoli”) i kontynuuje rozważania o religii. Zwłaszcza zaintrygowało go pojęcie „kociej wiary”, więc uważnie przysłuchiwał się wywodom Świadków: „Jakże ogromne było moje rozczarowanie, gdy zamiast opowiedzieć mi o kotowatych bóstwach, które być może powinienem czcić w nadziei na atrakcyjne benefity, zaczęli opowiadać o jakimś brodatym gościu w łachmanach, który przybył na świat zbawić t y l k o l u d z i (podkr. moje – I.B.). I został przez nich odesłany tam, skąd przyszedł. Zdaje się, że narzucał się z pomocą, która nie była mile widziana”. Religie instytucjonalne, jak i wszelkie stowarzyszenia religijne czy herezje z kociej perspektywy są tu dość odrażające.
Kaiser w ogóle dużo sprawdza i chciałby zrozumieć ludzi, idzie mu jednak różnie. Bardzo go dziwią zakazy, które rzadko kiedy utrafiają w faktyczne problemy społeczne. Zauważa ciągłe ostrzeżenia przed szkodliwością palenia, pewnie słuszne, ale trupich czaszek na zawleczkach w puszkach piwa nie dostrzega – czyli jakby pijaństwo nikomu jeszcze nie zaszkodziło? Skoro mówi się, że w „Europie Środkowej nie można wytrzeźwieć”, to pewnie jest w tym jakaś dobra wskazówka zdrowotna…
Czytuje w sieci artykuły o szkodliwości picia mleka (w niektórych tekstach okazuje się zabójcze, o alkoholu natomiast ani słowa). Zagląda na strony wegetarian i wypowiada następujące słowa: „Trafiłem na artykuł o ludziach, którzy nie jedzą mięsa. Dobrze przeczytaliście: NIE JEDZĄ MIĘSA. Nazywają się wegetarianami i twierdzą, że kochają wszystkie zwierzęta. Skoro tak, to czym, do chuja pana, karmią swoje koty?!”. Absurdy ludzkiego świata tak bardzo się mnożą, że kocur wpada w pułapkę – zaczyna pić. Ale tu akurat lektury do kieliszka okazują się znacznie ciekawsze, posłuchajmy: „Jak tylko skończyłem opowiadania Bukowskiego, przerzuciłem się na Henry’ego Millera, Hemingwaya, Faulknera […] Baudelaire’a […] sięgnąłem też po Polaków: „Hłaskę, Witkacego, Himilsbacha – i nie zawiodłem się, nasi też potrafią pić!”.
Ta książka to kocia wersja klasyka „Moskwa-Pietuszki”, znakomita Katarzyna Owsianko jest polskim Jerofiejewem, obok Pilcha oczywiście (i wyżej wymienionych). Świetna, niezbyt długa (całe szczęście, bo nikt nie wytrzeźwiałby po dłużej wersji tych rozważań), książka dedykowana tym „Wszystkim, którzy musieli się kiedyś przez kogoś napić”. Wchodzi bez popitki, polecam („chlup”)!

Człowiek, który kochał psy

Od pierwszych śniegów do perseidów

Opakowania czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u
Autorka: Katarzyna Jesiołek
Wydawnictwo Marginesy
Katarzyna Jasiołek jest polonistką, autorką książek o wzornictwie. Regularnie pisze do tytułu branżowego „Szkło i Ceramika”, prowadzi blog heliotropvintage.pl poświęcony wydarzeniom związanym z wzornictwem, architekturą, fotografią i modą; nagrywa podcasty – rozmowy z artystami, rzemieślnikami i kolekcjonerami.
Jesiołek przygląda się epoce PRL-u przez pryzmat estetyki opakowań popularnych produktów. Uważa, że wiele już powiedziano o powojennej grafice użytkowej, polskiej szkole plakatu, okładkach książek i znakach graficznych. Teraz pora przyjrzeć się bliżej pojemnikom, kartonom, słoikom i butelkom, które ktoś ozdobił artystycznym detalem.
Rozpoczyna od wystaw sklepowych, które zdaniem ówczesnych władz „świadczyły o kulturze społeczeństwa i stanowiły odbicie poziomu życia…”. Dekorowaniem witryn zajmowali się specjaliści. W swoje pracy kierowali się kilkoma zasadami: produkty luksusowe eksponuje się indywidualnie, nie zestawia się razem kilku czarnych produktów, towar na ekspozycji musi być odkurzony, wyprasowany i czysty.
Zawód dekoratora nie należał do łatwych. Była To praca fizyczna, mycie, sprzątanie i montaż ciężkich elementów. Brakowało materiałów plastycznych. Królowała bibuła, tektura, drewno, kolorowe plastiki, a potem styropian. Wystawy zmieniały się zgodnie z kalendarzem świąt i pór roku. Dekoratorzy mogli prezentować swoje talenty na konkursach i wystawach krajowych, ale prestiż zawodowy był niski. Absolwenci liceów plastycznych szybko znajdowali pracę, bo nowe domy towarowe potrzebowały całej rzeszy specjalistów do eksponowania towarów na półkach i opracowania wszelkich plansz informacyjnych.
Producenci wiedzieli, że opakowanie kształci gusty i jest podstawowym środkiem reklamy, ale pakowanie towarów nie było sprawą najważniejszą w czasach „odbudowy gospodarki narodowej”. Władza zamierzała „ustawić gospodarkę opakowaniami na przodującym, socjalistycznym poziomie”, co oczywiście wykluczało jakiekolwiek kapitalistyczne inspiracje.
W publikacji znajdziemy dużo zdjęć opakowań produktów codziennego użytku, kosmetyków, leków, słodyczy, zapałek. Dzisiaj oglądamy je z zachwytem, bo mienią się kolorami, przyciągają uwagę oryginalnym kształtem liter i detalem. Autorami tych najpiękniejszych są znani twórcy. Koperty płyt winylowych projektował Wojciech Zamecznik, Olga Siemaszko, Waldemar Świerzy czy Bohdan Butenko. Pudełka wedlowskich czekoladek zdobiły prace Zofii Stryjeńskiej. Większość opakowań miała długie życie. Butelki trafiały do skupów, metalowe pudełka i puszki służyły do przechowywania drobiazgów, kolorowe kartoniki były wykorzystywane przez dzieci na zajęciach technicznych.
Powołana specjalnie Komisja do spraw opakowań miała zadbać o wizerunek towarów eksportowych. Tymczasem w polskich sklepach spożywczych królował szary papier. Owijało się nim nawet mięso.
Lektura publikacji jest sentymentalną podróżą dla tych, którzy dobrze pamiętają sklepowe polowania i łupy zapakowane w papier z logotypem Domów Towarowych Centrum, lub luksusowego Pewexu. Nie można się od tej książki oderwać.
Autorka sięga do czasopism branżowych, wspomnień dekoratorów oraz pracowników centrali handlowych. Prezentuje zmieniającą się wizję reklamy, realizowaną w różnych zakładach przemysłowych, a sterowaną przez władzę ludową.
Publikacja ciekawa, wyczerpująca temat, napisana przystępnym językiem, okraszona anegdotami i dobrze dobranymi cytatami.
Polecam. Oprawa miękka utwardzona, kolorowe zdjęcia, bibliografia, przypisy.

Andrzej Dąbrowski. Do zwariowania jeden krok
Autorka: Agnieszka Matynia-Dąbrowska
Wydawnictwo Czytelnik
Autorką książki jest dziennikarka radiowa i telewizyjna, a prywatnie żona Andrzeja Dąbrowskiego.
Wybitny perkusista, wokalista, kierowca rajdowy, fotograf, reporter, człowiek o wielu talentach, opowiada o swoim dzieciństwie. Sięga pamięcią do Kolonii Wileńskiej i powojennej ucieczki do Szczawnicy. Jego przodkowie należeli do artystycznej bohemy. Babcia ze strony ojca pochodziła ze słynnej malarskiej rodziny Lefflerów. Matka, córka aktorów, bardzo wcześnie zaczęła występować na scenie i także została popularną aktorką.
Rodzina Dąbrowskich przeniosła się do Krakowa, gdzie Andrzej uczęszczał do szkoły podstawowej. W ramach odszkodowania za mienie utracone w Wilnie, przydzielono im domek na przedmieściach Krynicy-Zdroju. Tam przez wiele lat spędzali wakacje. Dąbrowski wspomina pierwsze sportowe ambicje i marzenie o tym, by zostać bokserem. Opisuje pociąg do myślistwa i polowań, który odziedziczył po ojcu.
Przypadek sprawił, że zaczął uczyć się w liceum muzycznym. Został przyjęty do klasy fortepianu, ale profesor Józef Stojko szybko zauważył, że ma wyjątkowe poczucie rytmu. W szkole spotkał wielu wybitnych muzyków, żywo zainteresowanych wyklętym wtedy jazzem. Na przerwach królował dixieland. Dąbrowski uwielbiał robić kawały nauczycielom. Marzył o zdobyciu prawa jazdy .
W 1957 roku wystartował w pierwszym rajdzie samochodowym i zdobył tytuł wicemistrza Polski. Potem ukończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie i rozpoczęła się jego przebogata kariera muzyczna, występy na warszawskim Jazz Jamboree, współpraca z Andrzejem Kurylewiczem, Wandą Warską, Wojciechem Karolakiem, Janem „Ptaszynem” Wróblewskim, Krzysztofem Komedą, Urszulą Dudziak, Michałem Urbaniakiem. Miał okazję występować ze Stanem Getzem i Artem Farmerem, fotografować Duke’a Ellingtona, Sarah Vaughan czy Counta Basiego.
Pisał i publikował w prasie reportaże o wyścigach samochodowych. Był ciągle w trasie, pomiędzy Warszawą, Wrocławiem, a Zakopanym, gdzie mieszkała jego pierwsza żona. Ze wszystkich podróży wysyłał listy do rodziców. Na ich podstawie można dzisiaj odtworzyć historię koncertów, ważnych spotkań, nagród i sukcesów. Dąbrowski uwielbiał życie w ruchu. Nie poddawał się, gdy szwankowało jego zdrowie. Jest przykładem człowieka spełnionego, który konsekwentnie realizował swoje plany.
Książka ciepła, szczera, bardzo osobista, adresowana do miłośników jazzu, fotografii i szybkich samochodów. Polecam. Oprawa twarda, szyta, czarno-białe zdjęcia, lista najważniejszych osiągnięć Andrzeja Dąbrowskiego, indeks osób.

Kiedy tata Oli był mały
Autor: Thomas Brunstrøm
Ilustracje: Thorbjørn Christoffersen
Wydawnictwo Dwukropek
Thomas Brunstrom jest duńskim dziennikarzem i recenzentem filmowym. W 2015 roku ukazała się pierwsza książka o tacie Oli, otwierająca serię, która dzisiaj składa się już z ośmiu tomów. W poprzednich przeglądach omawialiśmy: „Tata Oli już nie chce być dorosły” (p. 4/2020), „Zwariowane wakacje taty Oli” (p. 14/2020), „Obciachowe pomysły taty Oli” (p. 16/2021).
W siódmej części tata stara się udowodnić swojej córce, że jego dzieciństwo było zdecydowanie trudniejsze, momentami nawet dramatyczne. Nie było telewizji, dzieci jadły to, co leżało akurat na stole, czyli wątróbkę, kozy z nosa i gruz. Pod choinkę tata dostawał pół pomarańczy i jeszcze musiał się nią podzielić z innymi. Kolacja była tylko w środy. Nie istniały weekendy, a w niedzielę chodziło się do szkoły dwa razy. Zęby czyszczono łopatą, a te zepsute dentysta od razu wyrywał.
Ola nie wierzy w opowieści ojca i postanawia zapytać babcię. Kłamstwo wychodzi na jaw i tacie jest wstyd. Okazuje się, że jadał codziennie pyszne śniadania, obiady i kolacje. Spał w cieplutkim łóżku, a nie w pudełku. Do szkoły chodził w butach, a nie na bosaka i to zaledwie kilkaset metrów, a nie kilkanaście kilometrów przez śnieżne zaspy.
Tata obiecuje, że więcej nie będzie kłamał. Robi się bardzo nudno i smutno. Po kilku dniach Ola błaga tatę, aby jednak czasami trochę pozmyślał, bo to jest zupełnie nieszkodliwe.
Książka jest bardzo śmieszna. Ilustracje Thorbjørna Christoffersena są znakomitym uzupełnieniem tekstu. Tata jest wielki i ledwo wciska się w dżinsy i sportową koszulkę. Ola jest przy nim taka malutka. W tle zawsze widzimy dwuletniego Edka, który bada świat, zjada książki i klocki, zakłada na głowę garnek i kręci się w kółko, co doprowadza go do mdłości.
Polecam. Oprawa twarda, szyta.